Zawitało

piątek, 24 grudnia 2010

Wspomnienie zeszłych Świąt

       
    Cóż. Nie jestem specjalną fanką świąt, ale niech będzie. Zbliża się 12. w dzień 24.12., a mnie dopadł pomysł, żeby napisać...To. Cóż - bywa ;)


    UWAGA! W tym oneshocie Naruto jeszcze nie odszedł na trening z Jirayą.

   
                                     Wspomnienie zeszłych Świąt


    Siedzę wśród samych znajomych osób. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę uśmiechniętą twarz. Wydaje się to głupie i infantylne - cieszyć się z tego, że mogę z kimś dzielić ten jeden, magiczny dzień. Wiem, jest wielu ludzi, którzy, jak ja, z radością podzielą się opłatkiem, wymienią życzenia i zaśpiewają kolendy...
    Ale znajdą się i tacy jak ty, którzy tylko prychną na tę odwieczną tradycję, po czym ostentacyjnie się od niej odwrócą, zajęci czymś tak codziennym, jak trening. 
    Cóż...
    Naprawdę jestem szczęśliwy, że swoje pierwsze prawdziwe święta spędzam w gronie znajomych, jednak pomimo ogromu życzliwości, pomimo świątecznej atmosfery, nie potrafię do końca się cieszyć tym, co mam. Czuję się jak ostatni niewdzięcznik, jednak podświadomie wiem, że te święta powinienem spędzić z tobą i nawet jeśli moja świadomość jasno rejestruje fakt, że to twoja wina, to mimo wszystko...
    Liczy się tylko jedna rzecz - nie ma cię tu i, o czym myślę z prawdziwym przerażeniem niegodnym ninja, może już nigdy nie będzie.
    Jeszcze dwa lata temu wzruszyłbym na to ramionami i cieszyłbym się czerwoną zupą, którą Iruka nazwał barszczem z uszkami. Dwa lata temu, pewnie pomyślałbym, że takiemu aroganckiemu dupkowi jak ty należą się samotne święta.
    No właśnie 2 lata temu.
   
                                                       Last Christmas
                                                       I gave you my heart
                                                       But the very next day
                                                       you gave it away
                                                       This year
                                                       To save me from tears
                                                       I'll give it to someone special
   
    Wystarczył jeden dzień, rok temu, kiedy zobaczyłem cię z innej strony. Kiedy poznałem twoje oblicze, którego nie chciałeś pokazywać nikomu, a i ja chyba dostąpiłem tego zaszczytu przypadkiem.
    Następnego dnia zachowywałeś się, jakby nic się nie stało, więc i ja zrobiłem to samo, jednak tamten dzień, kiedy po raz pierwszy obchodziliśmy Wigilię nie samotnie, ale z kimś, naprawdę zaistniał.
    Spędzałem te święta, jak każdy inny dzień w roku. Nie bardzo rozumiałem co to za zamieszanie, które powstało w wiosce przez ostatnie parę dni.
    Kakashi-sensei spóźniał się trochę mniej, Sakura-chan starała się być miła...Z naciskiem na starała. Jej próby ograniczały się do tego, że zamiast pięć razy dziennie, dostawałem przez potylicę tylko trzy razy.
    Jedyną osobą, która nie zmieniła w swoim zachowaniu absolutnie nic, byłeś ty.
    Głowa jak zwykle wysoko ponad entuzjazmem innych, a chłód, który wokół siebie roztaczałeś mógł zmrozić nawet najżarliwszego maniaka świąt.
    I niebywale mnie to cieszyło. To może zabrzmieć dziwnie, ale byłem zachwycony tym, że nie jestem jedyną osobą w wiosce, nie rozumiejącą idei całych tych 'Świąt Bożego Narodzenia', o których kilka razy słyszałem od Kakashiego.
    Tego dnia trening skończył się dużo wcześniej ku mojemu, jak i twojemu, niezadowoleniu.
    No bo co mieliśmy niby robić? Jedyne co nam zostawało, to wrócić do swoich czterech kątów i jeszcze wyraźniej odczuć różnicę, pomiędzy naszymi, a ich świętami.
    Ty miałeś jeszcze ten komfort, że mieszkając daleko od reszty, nie słyszałeś ich przesadnej, przynajmniej dla moich uszu, radości.
    Ja słyszałem aż nazbyt wyraźnie te ich śmiechy, okrzyki zachwytu i dźwięk jakichś dziwnych piosenek, których brzmienie w tych dniach zawsze dzwoniło w mojej głowie.
    Zostaliśmy sami. Sakura pobiegła do domu, wspominając coś o jakiejś pierwszej gwieździe, tradycjach i innych takich, podczas gdy Kakashi śmiał się, że zostały przysłowiowe dwie godziny do świąt, a on jeszcze nie zabił karpia, za co z kolei koledzy pewnie ubiją jego.
    Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. To była dosłownie nanosekunda, jednak szybko odwróciliśmy głowy, zbyt dumni, aby spytać o cokolwiek drugiego.
    Każdy poszedł więc w swoją stronę, dręczony własnymi koszmarami. Jeszcze wtedy nie chcieliśmy zauważyć, że nęka nas ten sam koszmar - samotność.
    Kiedy z braku lepszego zajęcia skierowałem się w głąb lasu, potrenować, już cię tam zastałem. Jak zawsze, kiedy gdzieś się kierowałem, ty już tam byłeś pierwszy.
    Dziwne. Zawsze, kiedy widziałem cię na sparringach, kierowałeś się czystą furią, pragnieniem destrukcji. Walka miała być twoim sposobem na wyładowanie wszystkich negatywnych emocji, które z dnia na dzień kumulowały się w tobie z przerażającą łatwością. 
    Jeszcze niedawno nie rozumiałem tej agresji. Do dziś pamiętam swoje przerażenie, kiedy wspomniałeś na pierwszym spotkaniu drużyny siódmej, że chcesz zabić 'pewną osobę'. Byłem wtedy święcie przekonany, że z jakiegoś powodu chcesz zabić mnie, heh. Później poznałem historię twojego klanu i już nie było mi tak do śmiechu.


                                                       Once bitten and twice shy
                                                       I keep my distance
                                                       But you still catch my eye


    Obserwując, jak z namiętną zaciekłością okładasz drzewo, by chwilę później uderzyć w nie siłą Chidori, mamrocząc coś w stylu 'muszę być silniejszy' oraz 'koniec z uciekaniem i byciem tchórzem', zacząłem się wycofywać.
    No bo co tu po mnie? Tylko się nasłucham, że pcham się, gdzie mnie nie chcesz...Dziękuję. Już się dziś nasłuchałem.
    Od kobiety, która szła z dzieckiem, a gdy przypadkiem się o mnie otarło ręką, wrzasnęła, że musi 'zmyć skazę demona', bo jej maleństwo umrze, zachoruje, czy co tam jeszcze. 
    Od mężczyzny, który słysząc, jak w Ichiraku ramen proszę staruszka o kredyt, prychnął na temat naciągaczy i obdartusów.
    Od staruszki, koło której targu przechodziłem, a która widząc mnie zaraz zaczęła wrzeszczeć, że nie tylko demon, ale też złodziej. A ja tylko przecież przechodziłem...
    Nie powinno cię więc dziwić, że nie chciałem, abyś był kolejnym na tej liście życzliwców.
    Jednak kiedy zacząłem się kierować w przeciwną stronę, nagle wszystko ucichło. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak osuwasz się wzdłuż, dotychczas z taką pasją maltretowanego, drzewa.
    Podniosłeś twarz w stronę księżyca, a ja prawie zadławiłem się wdychanym powietrzem. Płuca postanowiły odmówić współpracy w pobieraniu tlenu.
    Jeszcze nigdy, nigdy nie widziałem na twojej twarzy tylu emocji, a w tej chwili byłeś jak otwarta księga. Nie musiałeś się ukrywać ze swoją bezradnością, żalem, który miałeś do świata i desperacją.
    Czarne oczy błyszczały smutno, kiedy wpatrywałeś się w księżyc, który z kolei rzucał na ciebie swoją mlecznobiałą poświatę.
    Zmiana nastąpiła także w twojej postawie. Plecy, zawsze dumnie wyprostowane, zgięły się jakby pod ciężarem całej twojej bezsilności. Kolana podciągnięte pod brodę i zawinięte wokół nich ręce.


                                                       A face on a lover with a
                                                       fire in his heart
                                                       A man under cover but
                                                       you tore me apart



    Przełknąłem ciężko, a ty poderwałeś się nerwowo, słysząc, że ktoś nie tylko narusza twój azyl, ale też widzi cię bez tej idealnej maski, tak idealnej, że prawie nierealnej.
    Widząc moją, rozciągniętą w głupawym uśmiechu, twarz, widocznie się rozluźniłeś. To tylko ten młotek, nawet jeśli komuś opowie, nie uwierzą.
    Ale ja nie miałem zamiaru dzielić się z nikim tym odkryciem. Widok twojego oblicza, całkowicie odkrytego i ty podatny na bodźce świata, przypominający małe, zagubione dziecko...Nie. Zdecydowanie nie chcę się tym dzielić.
    - Śledzisz mnie, Idioto? - z żalem przyjąłem to, że nałożyłeś z powrotem chłodną porcelanę
    - Teme!
    Tak. To było wygodne, po prostu udać, że tego nie widziałem. Zrobiłem więc pierwszą rzecz, która przyszła mi na myśl.
    - Szukam godnego sparring partnera. - Wyszczerzyłem się jeszcze bardziej.
    Twoje idealnie wymodelowane przez matkę naturę brwi podjechały lekko do góry i sam nie wiedziałem, czy jesteś zdziwiony, czy poirytowany.
    - Hn. A ty nie spędzasz przypadkiem świąt z rodziną?
    Zagryzłem lekko wargę. Było jasne, że nie wiedział... Zaraz! Nie wiedział? Nikt nie nauczył go tej nienawiści, chłodnej obojętności, którą wobec mnie kierował? Rodzice przez te lata, kiedy żyli, nie wspominali, aby nie zbliżał się do wynaturzenia, którym byłem?!
    - Ja...Nie mam rodziny.
    Ciszę, którą później zaległa, można było kroić nożem, więc ucieszyłem się, kiedy przerwał ją twój chłodny, nad wiek dojrzały, głos.
    - Więc możesz zostać.
    Późniejszy sparring był czymś tak zwyczajnym, że prawie zapomniałem o odgórnie ustalonej niezwykłości tego dnia. Tak było przynajmniej do momentu, kiedy gdzieś w tle, daleko, usłyszałem radosny śmiech, dochodzący z miasta.
    Na ten dźwięk obaj ucichliśmy, a trening nagle stał się dużo mniej przyjemny.
    - Teme...- nie wiedziałem, jak zapytać - Czym...Czym są święta? - onyksowe oczy nagle spojrzały na mnie jakby nie wiedząc, czy uznać to za pytanie wymagające odpowiedzi, czy wystarczy zwykłe 'Hn', uznające, że odpowiedź jest poniżej jego poziomu - No wiesz...- byłem coraz mniej pewny swoich słów, ale naprawdę chciałem wiedzieć - Co roku ludzie robią wokół tego takie zamieszanie, a ja nie wiem dlaczego. Dlaczego ten dzień jest taki ważny, Sasuke? - drgnąłeś zaskoczony
    Kolejny raz zaległa martwa cisza, jasno dająca do zrozumienia, że temat skończony. Tak przynajmniej myślałem, dopóki nie usłyszałem cichej odpowiedzi. Przez chwilę zastanawiałem się, czy się nie przesłyszałem. W końcu ten głos brzmiał tak inaczej niż ten słyszany na co dzień.
    - Możesz powtórzyć? - ciągle wątpiąc odwróciłem się w jego stronę
    Tym razem wyraźnie słowa były głośniejsze, a w odpowiedź wkradła się irytacja.
    - Nie wiem, głuchy jesteś? - podniosłeś się, wyraźnie zmierzając do odejścia
    - Jak to? - dzisiaj te pytania wydają mi się dziecinne, jednak wtedy naprawdę nie wiedziałem
    Po kolejnych paru minutach ciszy, kiedy wpatrywałeś się w księżyc, który właśnie stawał w punkcie kulminacyjnym swojej wędrówki, wzruszyłeś po prostu ramionami, westchnąłeś cicho i oparłeś się z powrotem o drzewo.
    - Nie pamiętam. - Czy mi się wydawało, czy w twoim martwym głosie dosłyszałem nutkę goryczy?
    Chociaż ciągle miałem wiele nierozstrzygniętych kwestii, postanowiłem nie rozdrapywać, jeszcze widocznie nie zabliźnionych, ran.
    Chyba doceniłeś moje poświęcenie, sprowadzające się do nie wpychania nosa tam, gdzie nie był proszony, bo już po chwili osunąłeś się po pniu i akceptując moją obecność, wlepiłeś wzrok w świecącą nad nami srebrną tarczę.
    Co dziwne, po raz pierwszy nie czułem wewnętrznego przymusu, aby się odezwać i przerwać ciszę. Nie. Dziś była ona komfortowa, a ja, nawet nie bardzo o tym wiedząc, oparłem się na ramieniu przyjaciela, spoglądając w tym samym punkcie.
    Wtedy rozpoznałem jakieś zielsko, z którym jeszcze nie tak dawno Sakura latała za czarnowłosym. Jemioła. Gdy zapytałem co to, różowowłosa powiedziała mi, że świąteczną tradycją jest pocałować pod jemiołą osobę, pod którą się z nią znajduje. Chciałem nawet wypróbować tę tradycję na Haruno, jednak nie wiedziałem, gdzie znaleźć owo zielone coś.
    Nie wiele myśląc pochyliłem się i pocałowałem Cię w policzek, jednak zaskoczony, najwyraźniej nie przywykły do tego typu rzeczy, chcąc sprawdzić co się dzieje, odwróciłeś głowę.
    To było zaledwie muśnięcie, ale wywróciło mój świat do góry nogami. Nagle przez całe ciało przeszedł mi pochód mrówek, a głowa zaczęła niebywale ciążyć.
    Pomimo tych niecodziennych objawów było to nawet przyjemne i zanim pomyślałem pochyliłem się, pogłębiając swój pierwszy prawdziwy, niezdarny pocałunek.
    Kiedy dziś o tym myślę, najbardziej dziwi mnie to, że Ty, Uchiha, mi na to pozwoliłeś. Że razem wpatrywaliśmy się do wczesnego poranka w owy księżyc. Że zasnąłem z głową na ramieniu posiadacza sharingana.
    Jednak następnego ranka, kiedy zmierzałem z uśmiechem w stronę pola treningowego mojej drużyny, zachowywałeś się jak zawsze, jawnie lekceważąc moją obecność.
    A ja zraniony zrobiłem to samo.
    Później przez parę dni kłóciliśmy się, walczyliśmy i wszystko było jak dawniej.
    Do momentu, kiedy nas zostawiłeś, wybierając zemstę...



    - Naruto? Jesteś z nami? - wesołe pytanie Kakashiego wyrwało mnie z zarówno przyjemnych, jak i gorzkich wspomnień
    Przyjemnych, bo dotyczyły mojego pierwszego przyjaciela, który nie chciał stać się kimś więcej.
    Gorzkich, bo mowa o osobie, której teraz już z nami nie ma.
     - Jestem, jestem. - Z uśmiechem, w zakłopotaniu potargałem swoją blond czuprynę
    Teraz mam kogoś, kto o mnie zadba - moich przyjaciół...

                                                       Now I've found a real
                                                       love you'll never fool
                                                       me again

    Ale i tak dopilnuję, abyś następne święta spędził ze mną, Draniu.   

                                                      Now I know what a fool I've been
                                                      But if you kissed me now 

                                                      I know you'd fool me again
    ***

    Tymczasem w pewien wyczerpany nukenin wracał po kolejnym, wyczerpującym treningu do swojej komnaty.
    Przed tym, jak padł na łóżko, zerknął na kalendarz.
    Dwudziesty czwarty grudnia.
    Więc dziś Wigilia?
    Czarne oczy zamykały się stopniowo, a przez myśl owego ninja przemknęło jeszcze ironiczne ' Wesołych Świąt, Dobe', po czym zasnął...


    THE    END

   Shinnen Omedeto! Kurisumasu Omedeto! Czyli po polsku...WESOŁYCH ;]