Zawitało

niedziela, 20 września 2009

9. Mały, głupi braciszek...




    Nic się nie zmienił. Co za kretyn, idiota...
    Utkwił wzrok w ciągle szykanującym najmłodszego członka rodziny Ojcu. Widział jego wykrzywioną w pogardzie twarz, tak charakterystyczną, kiedy chodziło o jego brata.
    Miał ochotę wybuchnąć pełnym politowania śmiechem, kiedy ten przeklęty, egocentryczny Matoł, rzucił mu jakąś przepraszającą formułkę, a groteskowe skrzywienie jego bladej twarzy, w pierwotnym zamiarze miało go chyba uspokoić.
    Tak obłudny i obślizły, jak jaszczurka, czy wąż. Zmienny, jak kameleon.
    Wziął kilka głębokich wdechów, starając się rozluźnić napięte mięśnie. Mimo wszytko w tej chwili nie liczyło się nawet to, że jest Uchiha. Wystarczyło, że był Japończykiem. Rodzina to świętość. W myślach może przeklinać tego Potentata od Siedmiu Boleści, jednak na zewnątrz musi zachować pokerową twarz.
    - Co za dzieciak. - dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że Gad coś do niego mówi. - Gdyby nie to, że w jego metryce urodzenia widnieje, iż jest tylko 5 lat od ciebie młodszy, mógłbym przysiąc, że dzielą go od Ciebie, drogi synu, lata świetlne. Jesteś idealnym Uchihą. Nie tylko doskonale zarządzasz firmą, - kontynuował - ale również posiadasz szacunek do najbliższych i pokorę...
    Mówił coś dalej, ale już go nie słuchał. Za to Tachi pokładał się w tej chwili ze śmiechu.
    Gdyby ta kreatura wiedziała, jakie mamy o niej mniemanie, pewnie przestałaby bezmyślnie nas wychwalać.
    - Nigdy nie doceniamy tego, co posiadamy. - odrzekł lakonicznie
    Ojciec, z mieszanką zachwytu i podziwu, skinął głową.
    - Ależ oczywiście, masz rację. - Kolejny grymas wąskich ust, o opadłych kącikach, które jasno dawały do zrozumienia, iż osoba je posiadająca, nieczęsto zmuszała się do uśmiechu. - Ale kiedyś i On zmądrzeje. Ciągle wierzę, że coś z Niego będzie. - To, jak podkreślał zaimki, kiedy była mowa o Ototo, te pełne wyższości i chłodu tony w paru sylabach, potrafiły go zirytować bardziej, niż cokolwiek innego.
    Nie zrozumiał. A może był zbyt ograniczony, żeby zrozumieć, że słowa starszego syna odnoszą się do najstarszego Uchihy? Ehhh...Czasami miał wrażenie, że pomimo nazwiska Uchiha, wśród których wychowywało się wielu nieprzeciętnie inteligentnych osób, późniejszych lekarzy, grubych ryb, a nawet noblistów, jego ojciec był po prostu tępy.
    Sasuke wielbił ziemię, po której ten snob chodził, a Fugaku był gotowy całować stopy tego syna, który miał go w głębokim poważaniu. On z kolei wiedział, że był gotowy na wszystko, aby uratować Małego przed tym, co mogła zrobić z niego ambicja Ojca. Aby tylko go ocalić.
    - Nie mówiłem o Ototo, Ojcze, - nie wytrzymał, kiedy w dalszym ciągu Potentat zasypywał go gradem nic nieznaczących komplementów - a o Tobie.
    Natychmiast głowa klanu zamilkła, a czarka sake zamarła w dłoni w połowie drogi do celu. Czarne brwi uniosły się w mieszance szoku i niedowierzania. Itachi się z NIM nie zgadza?!
    - Co masz na myśli? - Zapytał ostrożnie, chcąc wybadać teren. Nigdy się nie krył z tym, że opinia starszego potomka jest dla niego ważna.
    - Uważam, że niewłaściwie oceniasz Sasuke, skupiając swoją uwagę na mnie. - zaczął ważąc słowa, mimo wszystko starając zachować pozorny respekt
    - Jak to? - oburzył się jego rozmówca - Nie wiem, jak mogło przyjść Ci do głowy, że oceniam go niewłaściwie. - rodziciel zmrużył złowrogo oczy, nagle z defensywy przechodząc do agresywnej ofensywy - Każdemu daję to, na co zasłużył, a twój brat zachował się dziś, jakby nie był Uchihą, a członkiem jakiejś pasożytniczej hołoty...
    Cholerna segregacja na klasy, którą ''tatuś'' wpajał im od małego. Jeszcze pięć lat temu myślał tak samo, pod miażdżącym wpływem Ojca, jednak kiedy odseparował się od tego, który owo przekonanie w nim zaszczepił, a do tego przebywał z Hidanem, zrozumiał, że osobowość człowieka biednego, czy średnio zamożnego, może być wielokrotnie bardziej wartościowa, niż to, co prezentowały sobą zarozumiałe familie.
    - Właśnie takie myślenie nas dzieli. - westchnął Itachi - Nie wiem, czy zauważyłeś, że poniżyłeś Sasuke już dziesięć minut temu. Od tego czasu czekam, aż pójdziesz go przeprosić, jednak widzę...
    Fugaku zerwał się z miejsca, a całe jego opanowanie i posagowa mina ulotniły się, jak kamfora.
    - JA mam przepraszać tego niewdzięcznego gówniarza?! - pięść huknęła groźnie o stół, podkreślając znaczenie słów - Zachował się jak pięcioletni bachor, a JA mam za nim iść?! Nie ma mo...
    I wtedy stało się coś, czego nie spodziewał się nikt.
    Mikoto Uchiha, dotychczas siedząca cicho, całe swoje życie skrywająca się za plecami despotycznego męża, potulnie zgadzająca się z każdym jego słowem, niezdolna do minimalnego sprzeciwu...
    Właściwie nie zrobiła nic szokującego. Po prostu podniosła się z miejsca i wyszła. Niby nic wielkiego, a jednak w rezydencji nie do pomyślenia było, aby wstała od stołu, nie pytając o zdanie współmałżonka, sterującego najmniejszym jej ruchem.
    Cisza - o ile było to możliwe - jeszcze bardziej zgęstniała. Pokojówka, która przechodziła właśnie przez korytarz, dyskretnie zawróciła, aby nie ściągnąć na siebie gniewu pana domu.
    Itachi i Fugaku mierzyli się spojrzeniem, aż długowłosy wstał. Miał dylemat, czy najpierw porozmawiać z matką, którą kochał i darzył głęboką estymą, czy z Ototo. Dochodząc do wniosku, że Maluch potrzebuje go bardziej, skierował się w stronę schodów, do pokoju młodszego, zostawiając Ojca we wściekłym milczeniu.
    Jednak kiedy zmierzał do urządzonego w odcieniach czerni,granatu, czerwieni i bieli pokoju, już pukał, gdy zbyt duża ilość płynów dała o sobie znać.
    Tachi z piskiem, nieprzystającym mężczyźnie zerwał się na równe nogi.
    Sytuacja awaryjna!
    W ostatniej chwili udało mu się dotrzeć do łazienki. Gdy z niej wychodził uderzyło go przeczucie, że coś jest nie tak. Chwilę stał z przymkniętymi oczami, co pomagało mu się zwykle skoncentrować, a i tym razem przyniosło efekt. TABLETKI!
    Nie wiedział dlaczego, ale kiedy był jeszcze w tym domu, miał problemy z zasypianiem. Wraz z przeprowadzką do ''Peina'' skończyła się jego bezsenność, więc podejrzewał, że przyczyną może być atmosfera tej rezydencji i na wszelki wypadek zabrał ze sobą pudełko z pigułkami nasennymi.
    Jak tylko przyszedł, położył walizkę i wykręcając się tym, że jest śpiący po podróży, chciał przeciągnąć w czasie spotkanie z Oto-san. Wziął nawet owe tabletki do łazienki, postanawiając naprawdę zdrzemnąć się trochę. Dwie z nich wysypał na swoją rękę, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma czym popić, a w to kranowe świństwo nie wierzył.
    Pożałował tego w momencie, gdy dotarł do kuchni, a na drodze stanął mu Ojciec, gotowy na wszystko, oprócz odtrącenia jego propozycji wspólnej kolacji w salonie.
    Próbując się wykręcić zapomniał o pastylkach, a efekt tego zaniedbania miał przed sobą. Nie. Właściwie problem polegał na tym, że zniknęły! Kuso! Co się mogło z nimi stać?!   
    Czarne oczy czujnie rozejrzały się wokół, szukając najmniejszego śladu. Wzrok przesuwał się od toalety, przez zlew, idealnie czysty...
    Nie. Nie tak idealny. Ciągnęła się po nim krwiście czerwona smuga. Zaraz...Krwiście?! Ostrożnie spojrzał w górę i aż syknął, gdy zobaczył swoje zniekształcone odbicie, na popękanym, niejednolitym lustrze, gdzie w miejscu uderzenia widoczne było charakterystyczne wgniecenie i rozprysk szkła, a na nim szkarłatny, metaliczny odblask, prowadzący krwawe strumyczki w dół lustra. Zaś na obrzeżu umywalki spoczywał sobie kieliszek po sake...
    Gdyby tylko mógł, chętnie pokazałby Fugaku Uchiha, co znaczy psychiczne cierpienie. Zapłaciłby za matkę, a teraz również Ototo.
    Gwałtownie zawrócił i tym razem nie bawiąc się w uprzejmości, wparował do pokoju Sasuke, a chęć mordu na własnym ojcu sięgnęła zenitu.
    Na satynowej pościeli, w kolorze szafirowym, rozłożony w poprzek łóżka pół leżał, pół klęczał, jego braciszek. Pod bladym policzkiem rozciągała się poduszka, a na porcelanowej twarzy harmonię zakłócały sinawe worki, które tak bardzo nie pasowały do tego małego perfekcjonisty. Włosy rozrzucone, przysłaniały połowę oblicza, a zgięta ręka sięgała nad głowę. Druga bezwładnie opadała wzdłuż ciała.
    Spojrzał na dębowe panele, na których spokojnie osiadały nowe kropelki krwi i ostrożnie położył mniejszego chłopca na posłaniu, jednocześnie łapiąc nieszczęsną, pokaleczoną szkłem rękę.
    Kiedy pochylał się nad nim, dobiegł go zapach, który doskonale poznał przez lata rockowego życia. Trawka. Niby nie było w tym nic złego, sam brał ją wielokrotnie, ale młody, niedoświadczony, głupi braciszek zmieszał ją z środkami nasennymi i sake. Całe szczęście, że zostawił tylko dwie tabletki. Nie wiadomo co by było, gdyby w toalecie pozostało pudełko. W wypadku dwóch tabletek nasennych i sake, nawet, jeśli wziąć pod uwagę to, że dochodziła trawka, rano będzie mu niedobrze, głowa będzie paliła żywym ogniem, a w żołądku pojawi się nieprzyjemne wiercenie...Ale nic więcej. Sam to przeżył, więc wie, że małemu nic nie groziło.
    Rozejrzał się wokół, na jednej z bardziej widocznych szafek zauważając małą apteczkę. Jego Ototo był zawsze przygotowany na każdą ewentualność...
    Przysiadł na materacu i ujął pokiereszowaną dłoń. Sasuke mruknął coś przez sen, jednak nie bardzo go zrozumiał. Za to kiedy pochylił się nad Małym do jego uszu zaczęła się sączyć powolna, smutna melodia, jednej z piosenek, do których miał sentyment, a które kojarzyły mu się z jego własnym zachowaniem, wobec braciszka. Crossfade '' So cold ''.

    What I really meant to say
Is I'm sorry for the way I am
I never meant to be so cold
Never meant to be so cold
What I really meant to say
Is I'm sorry for the way I am
I never meant to be so cold
Never meant to be so

Cold, to you, I'm sorry 'bout all the lies
Maybe in a different light
You can see me stand on my own again

    Wyłączył ciągle uruchomiony odtwarzacz i delikatnie zdjął słuchawki z szyi śpiącego ototo, po czym opatrzył poraniony grzbiet dłoni, wyciągnął odłamki szkła i owinął bandażem, wstał, okrył go kołdrą, starł plamę z krwi, zastanawiając się już jaką wymówkę wymyślić i wyszedł, mając w zamiarze porozmawiać sobie jutro z tym niedojrzałym dzieciakiem.
    Rodziców nie chciał w to mieszać z prostej przyczyny. Matka była już i tak przygnieciona tym, co działo się w domu, a Ojciec...On najprawdopodobniej wykpiłby Sasuke, a później kazał zrobić coś upokarzającego, aby dać mu nauczkę. A dla Sasuke nie było nic bardziej upokarzającego, niż ośmieszenie go na oczach ludzi...Nie. Porozmawia z nim Sam.
    Tak jak się spodziewał nie umiał zasnąć, więc z braku lepszego zajęcia wrócił do kuchni, gdzie ku jego zdumieniu przy oknie stała matka, zamyślonym spojrzeniem wodząc za srebrnym księżycem.
    - Jeszcze tu jesteś, Okaa-san? - szepnął cicho, ze współczuciem, obejmując kobietę - Powinnaś się położyć, już po 23.
    Delikatną, wręcz kruchą twarz Mikoto, rozpromienił ciepły i szczery, choć leciuteńki, uśmiech.
    - Ita-kun. - Odwróciła się twarzą do niego i podparła ręce na biodrach, starając się wyglądać na poważną, dumną kobietę, czemu przeczyły chochliki w jej oczach - Czy to nie ty mówiłeś, że jesteś szaleńczo zmęczony po podróży? A teraz szwendasz się, jak nocny marek. - pokiwała mu palcem przed nosem, ciągle się przy tym uśmiechając - No już. - szturchnęła go leciutko - Już Cię tu nie ma.
    Rozczulony jej zachowaniem, przygarnął do siebie zaskoczoną rodzicielkę i przytulił do siebie. Była dobrym duchem tego domu i jedyną jego częścią, która zachowała w sobie ułamek tej radości życia, jaką posiadała kiedyś.
    - Haha*... - odsunął się delikatnie, patrząc poważnie w oczy czarnowłosej - Nie jest lepiej, prawda? - zapytał cicho, wiedząc, że kobieta przed nim potrzebowała rozmowy.
    Mikoto wysunęła się z jego uścisku, starając się nie patrzeć w wszechwiedzące, jak jej się niekedy zdawało, oczy syna. Chciała uniknąć odpowiedzi, jednak wiedziała, że to bezskuteczne. Mogła uciec przed wątpliwościami na dzień, lub dwa, ale w końcu i tak ją dopadną.
    - Jest coraz gorzej, coraz gorzej. - monotonny, smutny szept odbijał się po kuchennej przestrzeni, napawając oboje rozmówców beznadzieją. - Odkąd odszedłeś, Sasuke nie ma w nikim oparcia. Wcześniej myślał, że go nie ma, jednak służyłeś mu milczącym wsparciem, pochłaniając połowę czasu Fugaku. Teraz, kiedy Cię nie ma, całe jego oczekiwanie i ambicja, spoczywają ciężarem na Sasuke, a on nie jest dość silny, aby znieść to tak dobrze jak ty. - długie, śnieżne palce zatopiły się w hebanowych włosach, po czym ciągnęła dalej. - Ty zawsze miałeś jego poparcie i przyklaskiwał każdemu twojemu zamiarowi, aż do momentu wyjazdu. W ten sposób wyrobiłeś w sobie pewność siebie i siłę psychiczną, wytrwałość...Jego pomysły zawsze Fugaku dusił w zarodku. Sasuke chciał być kiedyś mechanikiem, wiesz? - to stwierdzenie zszokowało Łasica, który o tym fakcie nie miał pojęcia - To było w trzeciej gimnazjum. Przyszedł i powiedział, że zapisze się do szkoły o tym profilu, bo naprawdę chce się tym zajmować. W tajemnicy przed nami, chodził wtedy do niejakiego Kakashiego, który uczy go nawet obecnie, tyle, że teraz jedynie literatury na lekcjach. Fugaku powiedział mu wtedy, że do takiej szkoły i owszem MOŻE się zapisać, ale wtedy zabiera ze sobą manatki i wynosi się mieszkać jak na chołotę przystało - pod most...
    Zacisnął pięści z poirytowania.
    - Ale przecież kiedy JA powiedziałem, że chcę być piosenkarzem, następnego dnia dostałem gitarę...
    - Tak. TY dostałeś. - uśmiechnęła się krzywo, a jej szczera dotychczas twarz, nagle wydała się nieprzystępna i zacięta - Cały czas miał wtedy nadzieję, że zawrócisz z drogi, że to jedynie kaprys. Byłeś w końcu tym mądrym, wyrozumiałym synkiem, nadzieją na jutro Klanu. Poza tym...Twoje hobby było dla Ojca czymś niegroźnym. Zgodziłeś się iść do Liceum Tsunade, skąd wywodzili się sami zwycięscy, a gdzie wiodła długa tradycja. Twój brat nie był w jego mniemaniu tak ułożony, więc mógł splamić nazwisko. Od tego otwartego oświadczenia o wyborze szkoły, Fugaku zaczął jeszcze dosadniej pokazywać mu wszelkie jego niedociągnięcia, a on nigdy nie miał już odwagi powiedzieć, że coś mu się nie podoba. Za to z dniem twojego wyjazdu... - urwała niepewna, czy mówić dalej
    Znowu zaległa cisza, której nie potrafiła przerwać. Wiedziała, że 23-latek czeka, aż matka sama mu powie.
    - Więc?
    - Fugaku...- kobieta posmutniała jeszcze bardziej, po czym parsknęła krótkim, prychnięciem, którym maskowała zbierające się pod powiekami łzy - Uciął sobie z Sasu-chan  '' małą, męską pogawędkę'' jak to ujął. Do dziś nie wiem, co mu powiedział, jednak od tego dnia twój brat zaczął zachowywać się...Inaczej. Ubierał się jeszcze bardziej elegancko, głowę nosił wyżej, a czasami zdawało mi się, że kiedy zdarzyło się, że byliśmy gdzieś w trójkę, cały czas zerkał w stronę twojego ojca, jakby chciał się upewnić, że nie robi nic źle. - nagle bez przyczyny zaczęła kierować się na schody. - Przestał nawet odpowiadać ludziom na pozdrowienia, takie jak zwykłe ''cześć'', obrzucając ich pełnym wyższości spojrzeniem. Zaczął pomiatać ludźmi...
    - O czym rozmawiacie, Mikoto? - spokojny, wyważony głos postawił jej włoski na karku, a kobieta z przestrachem zerknęła za ramię. Ile słyszał? Miała nadzieję, że nie dużo.
    Roześmiała się, choć nawet w jej uszach ociekało to fałszem.
    - Ah...O niczym, Mężu. - złapała za rękę współmałżonka, wcześniej upewniając się, że ma na to zgodę - Właśnie mówiłam, Itachiemu-kun dobranoc.
    Mężczyzna skinął głową akceptując jej wymówkę, wraz z żoną kierując się do sypialni.
    - Oyasumi**. - rzuciła mu jeszcze przez ramię, nim zniknęli oboje.
    Długowłosy stał jeszcze chwilę, starając się opanować emocje. Wziął szklankę wody, wypił i położył się spać, a leżąc, wpatrzony w sufit zastanawiał się, ilu jeszcze zmor tego domu nie znał.





* nieformalnie matka

** Dobranoc

***************************************************
    CDN

niedziela, 6 września 2009

8. Bez złudzeń

Jest wpis i od tej pory będzie jeden na 2 TYGODNIE. Rok maturalny.

    Notka taka, jak mój nastrój.

    w notce jest PEŁNO CELOWYCH POWTÓRZEŃ!

                           8. Bez złudzeń     


    Szedł przez korytarz, spoglądając na te wszystkie wyszczerzone w pustych uśmiechach gęby. Oni nie mieli twarzy. Przynajmniej nie w jego oczach. Twarze należały do ludzi, a Oni nimi nie byli.
    Nie ta hołota, krążąca bez celu po szkole, wraz z brzmieniem ostatniego dzwonka zrywająca się, aby dotrzeć do czterech ścian, które nazywali domem. Nie oni, witani przez obce sobie osoby, które, o ironio, nazywali rodziną.
    Suke westchnął melancholijnie, studiując tą bezsensowną wesołość otoczenia. Opleceni pajęczyną kłamstwa i złudzenia. A gdy się obudzą, zorientują się, że ich życie było zaledwie snem.  . Prychnął lekceważąco i machnął ogonem, jak gdyby chciał zaznaczyć linię, której Oni nie mogli przekroczyć. Pogardzał nimi i zazdrościł im.
    Miał ochotę się śmiać, kiedy obserwował Ich cieszących się z każdej drobnostki. Na przykład ta cała Karin. Kiedy na nią patrzył, oczy zaczynały jej się świecić, a usta drgały, jakby starała
się siłą zachować swój niewzruszony wizerunek. Był pewny, że gdyby miała ogon, pewnie zaczęłaby nim merdać. Żałosna, jak każda jego adoratorka. Czy aby na pewno jego?
    Nie. Oczywiście, że nie. Przecież jak każda głupia baba, patrzy zaledwie na opakowanie, wystudiowaną obojętność. Gdyby miały kochać nas za to, co rzeczywiście ukrywamy, kręciłby je smutek, pustka i nienawiść. Nie tylko do ludzi, ale też do samego siebie. Zwłaszcza do siebie.
    Wiedział, że chętnie żyłby jak oni, marząc, wierząc i zakochując się.
    Patrzyłby na swojego brata i z dumą opowiadał o tym, z kim przyszło mu dorastać, a po zamknięciu oczu, widziałby siebie, na jego miejscu.
    Cieszyłby się każdą sekundą okazanej mu przez Fugaku Uchihe uwagi, ufając, że kiedyś, gdy stanie się godnym następcą, dostanie jej więcej.
    Rozkoszowałby się nawet sekundą, kiedy błękit zamykał się w onyksie jego oczu.
    Tak, jak to robił dawno temu. Jednak jego złudzenia rozwiewały się stopniowo.
    Najpierw zniknęło wyobrażenie małego, nieświadomego chłopca o tym, że Aniki to jego Anioł Stróż, który wyciągnie go z niebezpieczeństw, da mu wsparcie i doceni. Ale przede wszystkim...Że go kocha.
    Później przez dłuższy czas żył dwoma iluzjami, które mamiły jego zmysły szansą lepszego, szczęśliwszego jutra.
    A teraz nawet to, ta słaba imaginacja skruszyła się, jakby zgnieciona wściekłą pięścią kartka papieru.
    Bo przy głębszym zastanowieniu...Jeśli kiedykolwiek uda mu się uzyskać aprobatę Ojca, to jak długo ona będzie trwała? Do pierwszej wpadki? Przecież nie był jakimś piepszonym robotem. Był świadomy tego, że nie zawsze będzie idealny. Może jedynie stwarzać takie pozory.
    A może nawet nie tak długo? Może zapomni o nim z chwilą, kiedy zadzwoni pierwszy służbowy telefon? To nawet bardziej prawdopodobne.
    Naruto...
    Nie będzie o tym myślał. To już zamknięty rozdział jego życia. Przed chwilą definitywnie skończyło się to, co nie miało nawet prawa się zacząć. Jednostronna zgoda w końcu nic nie da. Do tanga trzeba dwojga.
    Ironiczny grymas wykrzywił lekko kąciki ust, kiedy wspomnienie mimowolnie napłynęło do i tak umęczonego już umysłu.   

    ********************************************

   Był wdzięczny Suigetsu, że namówił go na to zielsko i zapakował trochę na 'wynos'.Rano, kiedy zaczęły go nachodzić irytujące myśli, wziął trochę 'lekarstwa' i zaraz poczuł się lepiej. Lekcje mijały mu wpatrywaniu się w niebo, a plecący coś trzy po trzy Iruka, Kakashi i inni dla niego nie istnieli. Było tylko błogie uczucie lekkości i jakaś taka pewność, że cokolwiek zrobi, będzie to słuszne. Nie widział przed sobą żadnej granicy, której nie potrafiłby przekroczyć. Zniknęły wszystkie zahamowania.
    Co go zdziwiło, to to, że jak wczoraj, tak i dziś po tak zwanej 'gandzi' Houzuki i Juugo dostali totalnej głupawki. Niebieski zaczął się śmiać z chmur, które jego zdaniem za wolno płynęły i wrzeszczał, pośpieszając ' przeklęte leniwce'. Następnie założył się z Ju, która z nich pierwsza 'dotrze na miejsce' , mimo iż nie ustalili, gdzie miałaby znajdować się owa 'meta' .
    Sekundę po tym, jak się zebrał, rozważając dlaczego jego tak nie 'trzyma', zobaczył, że ruda szybkim krokiem oddala się od 'przyjaciół', ponieważ zaczynali oni przyciągać zainteresowanie ludzi ze szkoły. którzy wyglądali przez okno na chłopaków, poganiających głośno swoje 'faworytki'.
    Kiedy lekko rozbawiony zawrócił w kierunku budynku, zobaczył cholernego Itachiego, z cholernym uśmiechem na cholernej gębie. Jeśli tak miały wyglądać jego 'skutki uboczne' to rzuca to świństwo jak najdalej. Może mieć trochę gorszy humor...No bo przecież widząc Przeklętego Gwiazdora, jego nastrój spada do poziomów depresyjnych.
    Suke warknął, a sierść na jego grzbiecie zjeżyła się ostrzegawczo. Starszy brat działał na niego, jak czerwona płachta. Jak się zaraz zacznie wymądrzać, to chyba go strzelę w ten kwadratowy łeb!
    - Ohayo, mały, głupiutki Ototo. - no i się zaczęło
    Wściekły rzucił bratu spojrzenie, mówiące, że marzy o jego śmierci. Starał się opanować, jednak pobudzony drobnym wspomagaczem, nie potrafił już tak idealnie maskować emocji.
    - Co ty tu, kurwa, robisz?!
    - Nic się nie zmieniłeś. - kiedy jego starsza wersja poczochrała jego włosy w zdawałoby się pieszczotliwym geście, Suke miał ochotę zagłębić pazury w wypielęgnowanej dłoni. Doskonale wiedział, że ta pozorna poufałość, to po prostu subtelne okazanie jemu i Sasuke, że są gorsi niż Wielkie, Światowe Bożyszcze. - Naruto-kun niestety chwilowo nie może się mną zająć, choć wpadłem ze względu na Niego.No ale równie dobrze mogę trochę posiedzieć z ukochanym, małym szarpidrutem, nie?
    Miał. Ochotę. Mu. Wpierdolić.
    Może wtedy by się zamknął. Czy on to robi, kurwa, specjalnie?! Przyszedł, żeby się pochwalić, że zabrał mu kolejne marzenie?! Że nie tylko w oczach Ojca był zerem w porównaniu z niegdyś wielbionym bratem, ale także zabrał mu ostatnią osobę, która mogła jeszcze wyzwolić go z mroku jego umysłu? Jego Młotka? Niee...Przecież On nie był...Obściskiwał się z Itachim, spał z Itachim...Jest...Jest...
    Zacisnął zęby, aż zgrzytnęły lekko. Do nich dołączyły paznokcie, wbijające się wewnątrz dłoni.Nie da po sobie poznać, że ten Przeklęty Sadysta go rani. Nie tym razem.
    Zaraz...Nazwał go 'SZARPIDRUTEM' ?! Nie...Nie może mu pokazać...
     - No jasne. - z jego gardła wydobył się warkot, który miał uświadamiać jego tępemu, Aniki, że przekroczył granicę, a tego miał nie robić. Cholera! Dzisiaj miał być JEGO dzień, a nie tego przeklętego pasożyta! - Niby czemu miałbyś wpaść do brata, skoro możesz do swojej kurewki. - ostatnie słowo w jego własnych uszach zabrzmiało boleśnie. Odwracając się, narzucił na uszy słuchawki, starając zagłuszyć własne myśli.
    Dotarł do szkoły, a w jego głowie zrodziła się myśl. Skoro Naruto jest po prostu kurewką, więc zrobi z nim to, co należy robić z tego typu osobami, dodatkowo zaspokajając w ten sposób swój popęd.
    Kiedy zadzwonił dzwonek, podniósł się z ławki, ignorując lekkie otępienie, które było znakiem, że działanie specyfiku powoli ustępuje. Jednak jak nagle się pojawiło, tak błyskawicznie zniknęło i już otwierał drzwi, do męskiej toalety, gdzie jak wiedział, znajdowała się osoba, której w tej chwili nienawidził z całego przepełnionego żalem serca.
    Blondwłosy stał przed zlewem beztrosko,a woda spokojnie lała się na namydlone ręce. Był zupełnie nieświadomy tego, co miało się stać.
    Suke zaśmiał się z goryczą, a wielkie, czarne oczy, wypełniły się gorzkim rozbawieniem.
   Przecież to nie będzie jego pierwszy raz. Poza tym..Zostawił nas. Najpierw z dnia na dzień przestał zauważać, zajęty nowym 'przyjacielem', a teraz...Teraz...TO! Wymienił Nas jak parę brudnych skarpetek!  Kociak zwinięty w kłębek, klapnął uszka i przetarł drobnymi łapkami nabiegłe łzami oczka. .
    Opanowując gniew, który w nim wezbrał, pochylił się nad drobniejszym chłopcem, zmuszając do pochylenia się.
    Mmm...Pachniał jak wanilia...
    Z wyćwiczonym refleksem złapał go za włosy, kiedy próbował się odwrócić.
    Suke patrzył na poczynania 'powłoki' z chorą fascynacją.  Jeszcze nie...Niech się boi, niech cierpi. Powinien choć trochę poznać smak strachu i obaw...
    - Kim jesteś? - słysząc jego głos, ten obłudnie niewinny głos, tak niepasujący do jego wnętrza, wsunął gwałtownie kolano pomiędzy nogi chłopaka. Kurwa powinna jęczeć i wić się w ekstazie, a nie...Nie...    Cholera! Młotek wyglądał tak słodko z tymi delikatnymi wypiekami na twarzy, które widział z góry. - Co...Ugh! - nawet takie odgłosy wydawał na swój cnotliwy sposób
    Jak możesz być tak obłudny, koi?
    Każdą cząstką siebie chciał znać odpowiedź na to pytanie, jednocześnie bojąc się dać złapać w błogą pułapkę głosu Uzumakiego.
    Może gdy się dowie kim jest przestanie mówić? Może...
    - Podoba się?
    Ironia - jego broń
     Sekundy mijały, a w jego uszach brzmiał zszokowany pisk. Jednak widząc, że chce się on przerodzić w słowa, musiał temu zapobiec. Niecierpliwe dłonie, pragnące kontaktu z drugą skórą, same znalazły drogę pod koszulkę osoby, która miała stać się jego spełnieniem. Chwilę później zaczęły żyć własnym życiem.
    - Co ty...Przecież...
    Jak dobrze było go takim usłyszeć. Nie przesadnie pewnym siebie, nie wiedzącym czego chce i jak do tego dotrzeć, ale właśnie takiego niepewnego...Bezbronnego. To udowadniało mu, że Usuratonkachi, też jest człowiekiem.
    Dziś ten ostatni raz, pozwoli sobie na złudzenia. Złudzenia, że Naruto należy do niego.
    Bliżej...Pragnął jeszcze bliższego kontaktu. Dosunął swoje ciało do mniejszego, drobniejszego. Prawie jęknął, kiedy rosnąca w jego spodniach wypukłość znalazła się tuż przy...
    Przełknął ciężko, ale pomimo powolnej utraty kontroli z jego strony, jego dłonie ciągle samowolne, przesuwały się teraz od jednej kości biodrowej do drugiej, wyrywając z malinowych usteczek urwane zdania.
    - P...Prze...
    Taki słodki...I tylko jego.
    - Trawka?
    Suke zamrugał parę razy w szoku, zanim zerwał się wzburzony. Jak On śmiał przerywać takie chwile jak ta, tak błahymi i nieistotnymi pytaniami?! Trzeba go uciszyć! I to szybko!
    Czarnowłosy, który w tej sprawie przyznawał stuprocentową rację swojemu chibi alter-ego, przesunął czubkiem języka po aksamitnej skórze za uchem złotowłosego. Zapach kwiatu pomarańczy podrażnił jego nozdrza. Szampon Młotka.
    Te słodkie dźwięki wychodzące z jego ust...
     - Za dużo gadasz. Ale właściwie...Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie, suko.
    Słysząc własny ton skrzywił się wewnętrznie. Brzmiał jak jakiś napalony gówniarz, a przecież miał zaznaczyć tym zdaniem, że już wyzwolił się spod czaru akwamarynowych tęczówek. Zmądrzał i nie da sobą manipulować!
    - Nie nazywaj mnie tak ty Draniu.
    Uzumaki złamał kolejną niewypowiedzianą regułę i nie obchodziło go, że chłopak nie wiedział nawet, że one istnieją.
    Mianowicie...Nazwał go Draniem. To było...Święte. Jak Młotek. Świadczyło o ich przywiązaniu do siebie! Używali tych zwrotów będąc jeszcze przyjaciółmi...Tak. To było zbeszczeszczenie!
    Z tą myślą zacieśnił uścisk na kosmykach koloru promieni słonecznych.
  - Dobrze się wczoraj bawiłeś? - starał się opanować gorycz, którą ledwo powstrzymał w tym zdaniu
  - Że niby na...koncercie? - Kpi sobie z niego! Po tym wszystkim! Nie...Nie pozwoli na to! -
 Nghhh! - może odrobina bólu nauczy go, aby nie żartował w tak podły sposób, by nie pogłębiał i tak dotkliwych już ran...
     - Masz mnie za kretyna?
  Jesteś Mój! TYLKO mój!
  Jego kontrola słabła z sekundy na sekundę, znajdując w końcu swój kres. Chciwe usta przyssały się do skóry w odcieniu miodu, a na jednolitej dotychczas barwie, pojawiła się czerwona skaza, która w obecnej sytuacji jednak nie była szpecąca. Wręcz przeciwnie. Była uzewnętrznieniem jego uczuć.   
  - J...Ja...naprawdę nie wiem...
    O ile łatwiej byłoby go nienawidzić, gdyby nie umiał tak dobrze kłamać. Ale przecież to były tylko kłamstwa.
    - Nie łżyj. - Skoro nie chciał być wobec niego szczery... Zignorował drobną igłę, która wraz z tą myślą wbiła się w jego serce.Trzeba więc zastosować inne środki. przesunął kolano pomiędzy nogami blondyna. Powoli, spokojnie. Drażnił się z nim, czując twardniejącą wypukłość. - Wczoraj, kiedy dałeś się zerżnąć Itachiemu. -  Tak. Teraz zachowywał się jak powinien. Jak mała dziwka, którą był. Tak...Musi to sobie powtarzać.
    Ale nie zmieniało to faktu, że ciężar na jego ramieniu był naprawdę słodki, a pachnące pomarańczą włosy ocierały się o jego szyję, wraz z każdym nerwowym drgnięciem Naruto.
 - I nie zaprzeczaj, bo dzisiaj też was widziałem, jak się na niego kładłeś w środku korytarza, kurwo. - Jego samego bolały te epitety. Tak bardzo by chciał, aby Młotek znowu był tym samym słodkim chłopakiem w którym się zakochał...Aby nie spotkał tego przeklętego Kiby...Kurwa! Znowu wina cholernej hołoty! Odsunął go od siebie delikatnie i starał się desperacko zapamiętać tą twarz, kiedy była cała rumiana i zawstydzona. Tylko dla niego.
- Pamiętasz już?
    - Sasuke...- Kiedy opuszki palców blondyna musnęły jego usta, z zaskoczenia wciągnął powietrze. Dotyk, choć prawie niewyczuwalny, zelektryzował go. I po raz pierwszy odkąd tu wszedł...Nie...Po raz pierwszy odkąd Go pokochał, wiedział, że ten niebieskooki Zdrajca, też tego chce.
    Nie liczyło się nic poza tym, aby być jak najbliżej swojego Młotka.
    Nawet nie pomyślał, kiedy przygniótł Go swoim ciałem do ściany. Najważniejsze było, że był z nim, a jego oddech owiewał mu usta zapachem Ramen, którym z takim zamiłowaniem się obżerał...
    Pocałunek trwał, a on po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę szczęśliwy, spełniony i zadowolony. A takie chwile byłby zdolny policzyć na jednej ręce.
    Suke spojrzał na niego wielkimi oczami i pokiwał smutno głową. Trzeba korzystać, póki nasza kolej...
    Odsunął się jak oparzony. No właśnie. W ogniu zapomniał, że prawdziwym celem tej wizyty było pożegnanie i definitywne zakończenie znajomości, która jedynie go raniła.
    - Zamieniłeś mnie na niego. - A mogli być tacy szczęśliwi. - Jak każdy. - przed powiekami mignęła mu poważna twarz Fugaku Uchihy. Z westchnieniem opuścił toaletę, zostawiając przeszłość za sobą.

    **********************************************************

    Z gorzkim uśmiechem skierował się do rezydencji wielkich, niepokonanych, Uchiha. Musiało być z nim naprawdę źle, skoro jego własne nazwisko zaczynało go drażnić.
    Starając się odciąć od natrętnych myśli zerknął na zegarek. Za dwadzieścia siódma. Jeszcze trochę czasu, a znów się zjawi...Cholera! Miał o tym nie myśleć!
     Chciało mu się śmiać i płakać za razem. Chyba to, że dziś wziął odrobinę większą porcję niż wczoraj, zaczynało się ujawniać.Niemal wyszarpał z kieszeni MP3 i włączył pierwszą lepszą piosenkę, która jak zawsze oddawała jego nastrój.
    'In the End' Linkin Park. Akurat refren.
     I tried so hard
And got so far
But in the end
It doesn't even matter
    Dokładnie. Tak długo próbował zwrócić uwagę Naruto, a z tego co zobaczył w łazience...Chyba był bliski osiągnięcia celu. Jednak Itachi był szybszy. Jak zawsze.
    I had to fall
To lose it all
But in the end
It doesn't even matter
    W końcu jego życie i tak nigdy nie miało sensu...Zawsze w pogoni za marzeniami, których nie mógł dogonić.
    Uznanie Ojca.
    Szacunek Itachiego.
    Miłość Naruto.
    Zawsze był zależny od Nich...Gdyby okazali mu choć cień zainteresowania...Nie ważne. Już nie.
    Przy pomocy klucza, szybko dostał się do środka. Po pomieszczeniu roznosiły się różne zapachy. Stanął w drzwiach i znalazł się pod obstrzałem trójki spojrzeń.
    Jedno karcące, srogie i lodowate. Wbijało się w niego, jakby chciało zmienić wszystko, co obecnie prezentował. Była w nim nawet pewna doza szoku, ponieważ Sasuke nigdy nie wszedł do domu ze słuchawkami na uszach, nie witając się z nikim, nie zignorował ich, a zanim zrobił cokolwiek innego przychodził i jak tradycja nakazuje witał się w geście pełnym szacunku z rodziną.
    Obecnie po prostu stał i patrzył z czystą nienawiścią na starszego brata.
    Drugie zmartwione, ciepłe i smutne, ponieważ Mikoto Uchiha wiedziała, że to wejście Sasuke było jakby symbolem tego, co obserwowała od dawna. Jej rodzina się rozpada. Fugaku ciągle nie było. Sprawy utrzymania Imperium Uchihów, jak mawiał. Itachi niedługo znów wyjedzie i nie wiadomo kiedy się zjawi. W końcu to jego pierwsza wizyta od ponad trzech lat. A Sasuke...Jej mały syneczek...
    Ostatnie z wesołymi błyskami, starało się uspokoić swojego Ototo. Mimo wszystko, mimo, iż nienawidził Fugaku Uchihy, pamiętał o wszelkich grzecznościach, o których wzorowe dziecko zapomnieć nie powinno.
    - Syneczku...Spójrz kto przyjechał! - Mikoto starała się załagodzić atmosferę, która była obecnie tak gęsta, że możnaby ją kroić nożem. Widząc, jak spojrzenie krótkowłosego ląduje na niej pełne wyrzutu, postanowiła zmienić taktykę. - Spójrz na stół! Jest onigiri, ramen, bento, sushi i sashimi, a nawet twoje ulubione okonomiyaki! Mamy pierożki Gyoza, które zrobiła twoja babcia specjalnie dla... - urwała niezręcznie
    Młodszy z jej synów zwinął słuchawki, krzywiąc się z niesmakiem.
    - Dla ukochanego wnusia Itachiego. - prychnął pogardliwie - Wszyscy wiemy, że to chciałaś powiedzieć.
    Znowu zaległa cisza.
    - To może...- czarnowłosa rozpaczliwie szukała tematu do rozmowy - Co zjesz, Sasuke? Zwyczajowo nałożyć Ci....
    Siedzący chłopak podniósł się ze swojego siedzenia z beznamiętną miną.
    - Nie dziękuję, nie jestem głodny. - chciał odejść w stronę schodów, kiedy na jego nadgarstku zacisnęła się pięść głowy klanu.
    - Sasuke-kun...- po tonie, jak i przyrostku dodanym do imienia, można było poznać, że jest źle. Fugaku nigdy nie zwracał się do młodszego syna grzecznościowo, chyba że coś było niezgodne z jego oczekiwaniami. - Chyba nie zamierzasz nas opuścić w czasie rodzinnej uroczystości, prawda? - czarne oczy mężczyzny zwężyły się w oczekiwaniu na odpowiedź. Zwykle w takim wypadku padała odpowiedź ' Tak, Ojcze.'
    Jednak dziś nic nie było, jak zwykle.
    - Uroczystością nazywasz powrót syna marnotrawnego. - po raz pierwszy wykazał się taką bezczelnością, wobec swojego rodziciela.
    - Siadaj i nie zachowuj się, jak rozpieszczony gówniarz. - potentat fortuny Uchiha stracił cierpliwość i najmłodszy z klanu nie miał już odwagi drugi raz się sprzeciwić.
    Po czterdziestu minutach słuchania o cudowności jego Aniki chciało mu się rzygać i oddałby wszystko, za możliwość wyjścia. Chwilowo starał się wyłączyć. Niestety najgorszy cios miał dopiero nadejść.
    - ... i mam nadzieję, że kiedyś Sasuke będzie taki jak Ty, Itachi-san. - Fugaku patrzył na syna, podnosząc czarkę z Sake. Młody Uchiha czuł się coraz bardziej poniżony. - Chwilowo nie nadaje się nawet do prowadzenia małej filii naszego Imperium. Tobie zaś powierzyłbym wszystko z zamkniętymi ocza... - wstał i wyszedł, nie słuchając wściekłego wywodu ojca o jego braku wychowania.
    Wiedział, że pierwszym miejscem, gdzie uda się Ojciec, jest jego sypialnia. Wiedziony przeczuciem skierował się do wschodniej łazienki, która znajdowała się w dość odseperowanej części rezydencji.
    Dopiero teraz spostrzegł, że w dłoni ciągle trzyma czarkę ze swoim Sake. Sączył chwilę, po czym wszedł do środka i zauważył, że na umywalce leżą środki nasenne. Weźmie jedną tabletkę...Żeby zasnąć.
    Spojrzał na gębę, która patrzyła na niego z lustra. Gęba. Miał gębę.
    Suke zawahał się i zadał pytanie.
    Czy jesteśmy tacy, jak Oni?!  
    Pozostało ono bez odpowiedzi, jednak ze szklanej tafli wciąż gapiła się na niego pusta, a jednocześnie zmęczona gęba, wraz z ustami skrzywionymi w wymuszonym grymasie.
    Brzydził się sobą.
    Wziął drugą tabletkę i popił ją sake. Z kieszeni spodni wyjął resztki 'skręta' i zapalił.
    Poczuł jak przyjemnie kołuje mu w głowie.
    Wyjrzał przez okno. Na niebie pełny księżyc przecinał atramentową czerń. Zasłaniały go od czasu do czasu leniwie płynące chmury.
    Jaki miły widok...
    Ale gęba w lustrze nie znikała. W końcu poirytowany rozbił je pięścią i patrząc z zafascynowaniem na krew, spływającą po jego pięści, z satysfakcją przyznał, że jej nie ma.
    Na lekko niepewnych nogach skierował się do pokoju, a w tle leciała włączona w międzyczasie MP3.
    What if I wanted to break
Laugh it all off in your face
What would you do?
What if I fell to the floor?
Couldn’t take this anymore
What would you do, do, do?
    Zachichotał cicho. Co robiłbyś? No co Itachi?
    Ułożył się na łóżku, nie zawracając sobie głowy opatrunkiem.
    Come break me down
Bury me, bury me
I am finished with you...
    Choć i złam mnie...Pogrzeb mnie...Itachi.
    Odpłynął.