Zawitało

piątek, 24 grudnia 2010

Wspomnienie zeszłych Świąt

       
    Cóż. Nie jestem specjalną fanką świąt, ale niech będzie. Zbliża się 12. w dzień 24.12., a mnie dopadł pomysł, żeby napisać...To. Cóż - bywa ;)


    UWAGA! W tym oneshocie Naruto jeszcze nie odszedł na trening z Jirayą.

   
                                     Wspomnienie zeszłych Świąt


    Siedzę wśród samych znajomych osób. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę uśmiechniętą twarz. Wydaje się to głupie i infantylne - cieszyć się z tego, że mogę z kimś dzielić ten jeden, magiczny dzień. Wiem, jest wielu ludzi, którzy, jak ja, z radością podzielą się opłatkiem, wymienią życzenia i zaśpiewają kolendy...
    Ale znajdą się i tacy jak ty, którzy tylko prychną na tę odwieczną tradycję, po czym ostentacyjnie się od niej odwrócą, zajęci czymś tak codziennym, jak trening. 
    Cóż...
    Naprawdę jestem szczęśliwy, że swoje pierwsze prawdziwe święta spędzam w gronie znajomych, jednak pomimo ogromu życzliwości, pomimo świątecznej atmosfery, nie potrafię do końca się cieszyć tym, co mam. Czuję się jak ostatni niewdzięcznik, jednak podświadomie wiem, że te święta powinienem spędzić z tobą i nawet jeśli moja świadomość jasno rejestruje fakt, że to twoja wina, to mimo wszystko...
    Liczy się tylko jedna rzecz - nie ma cię tu i, o czym myślę z prawdziwym przerażeniem niegodnym ninja, może już nigdy nie będzie.
    Jeszcze dwa lata temu wzruszyłbym na to ramionami i cieszyłbym się czerwoną zupą, którą Iruka nazwał barszczem z uszkami. Dwa lata temu, pewnie pomyślałbym, że takiemu aroganckiemu dupkowi jak ty należą się samotne święta.
    No właśnie 2 lata temu.
   
                                                       Last Christmas
                                                       I gave you my heart
                                                       But the very next day
                                                       you gave it away
                                                       This year
                                                       To save me from tears
                                                       I'll give it to someone special
   
    Wystarczył jeden dzień, rok temu, kiedy zobaczyłem cię z innej strony. Kiedy poznałem twoje oblicze, którego nie chciałeś pokazywać nikomu, a i ja chyba dostąpiłem tego zaszczytu przypadkiem.
    Następnego dnia zachowywałeś się, jakby nic się nie stało, więc i ja zrobiłem to samo, jednak tamten dzień, kiedy po raz pierwszy obchodziliśmy Wigilię nie samotnie, ale z kimś, naprawdę zaistniał.
    Spędzałem te święta, jak każdy inny dzień w roku. Nie bardzo rozumiałem co to za zamieszanie, które powstało w wiosce przez ostatnie parę dni.
    Kakashi-sensei spóźniał się trochę mniej, Sakura-chan starała się być miła...Z naciskiem na starała. Jej próby ograniczały się do tego, że zamiast pięć razy dziennie, dostawałem przez potylicę tylko trzy razy.
    Jedyną osobą, która nie zmieniła w swoim zachowaniu absolutnie nic, byłeś ty.
    Głowa jak zwykle wysoko ponad entuzjazmem innych, a chłód, który wokół siebie roztaczałeś mógł zmrozić nawet najżarliwszego maniaka świąt.
    I niebywale mnie to cieszyło. To może zabrzmieć dziwnie, ale byłem zachwycony tym, że nie jestem jedyną osobą w wiosce, nie rozumiejącą idei całych tych 'Świąt Bożego Narodzenia', o których kilka razy słyszałem od Kakashiego.
    Tego dnia trening skończył się dużo wcześniej ku mojemu, jak i twojemu, niezadowoleniu.
    No bo co mieliśmy niby robić? Jedyne co nam zostawało, to wrócić do swoich czterech kątów i jeszcze wyraźniej odczuć różnicę, pomiędzy naszymi, a ich świętami.
    Ty miałeś jeszcze ten komfort, że mieszkając daleko od reszty, nie słyszałeś ich przesadnej, przynajmniej dla moich uszu, radości.
    Ja słyszałem aż nazbyt wyraźnie te ich śmiechy, okrzyki zachwytu i dźwięk jakichś dziwnych piosenek, których brzmienie w tych dniach zawsze dzwoniło w mojej głowie.
    Zostaliśmy sami. Sakura pobiegła do domu, wspominając coś o jakiejś pierwszej gwieździe, tradycjach i innych takich, podczas gdy Kakashi śmiał się, że zostały przysłowiowe dwie godziny do świąt, a on jeszcze nie zabił karpia, za co z kolei koledzy pewnie ubiją jego.
    Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. To była dosłownie nanosekunda, jednak szybko odwróciliśmy głowy, zbyt dumni, aby spytać o cokolwiek drugiego.
    Każdy poszedł więc w swoją stronę, dręczony własnymi koszmarami. Jeszcze wtedy nie chcieliśmy zauważyć, że nęka nas ten sam koszmar - samotność.
    Kiedy z braku lepszego zajęcia skierowałem się w głąb lasu, potrenować, już cię tam zastałem. Jak zawsze, kiedy gdzieś się kierowałem, ty już tam byłeś pierwszy.
    Dziwne. Zawsze, kiedy widziałem cię na sparringach, kierowałeś się czystą furią, pragnieniem destrukcji. Walka miała być twoim sposobem na wyładowanie wszystkich negatywnych emocji, które z dnia na dzień kumulowały się w tobie z przerażającą łatwością. 
    Jeszcze niedawno nie rozumiałem tej agresji. Do dziś pamiętam swoje przerażenie, kiedy wspomniałeś na pierwszym spotkaniu drużyny siódmej, że chcesz zabić 'pewną osobę'. Byłem wtedy święcie przekonany, że z jakiegoś powodu chcesz zabić mnie, heh. Później poznałem historię twojego klanu i już nie było mi tak do śmiechu.


                                                       Once bitten and twice shy
                                                       I keep my distance
                                                       But you still catch my eye


    Obserwując, jak z namiętną zaciekłością okładasz drzewo, by chwilę później uderzyć w nie siłą Chidori, mamrocząc coś w stylu 'muszę być silniejszy' oraz 'koniec z uciekaniem i byciem tchórzem', zacząłem się wycofywać.
    No bo co tu po mnie? Tylko się nasłucham, że pcham się, gdzie mnie nie chcesz...Dziękuję. Już się dziś nasłuchałem.
    Od kobiety, która szła z dzieckiem, a gdy przypadkiem się o mnie otarło ręką, wrzasnęła, że musi 'zmyć skazę demona', bo jej maleństwo umrze, zachoruje, czy co tam jeszcze. 
    Od mężczyzny, który słysząc, jak w Ichiraku ramen proszę staruszka o kredyt, prychnął na temat naciągaczy i obdartusów.
    Od staruszki, koło której targu przechodziłem, a która widząc mnie zaraz zaczęła wrzeszczeć, że nie tylko demon, ale też złodziej. A ja tylko przecież przechodziłem...
    Nie powinno cię więc dziwić, że nie chciałem, abyś był kolejnym na tej liście życzliwców.
    Jednak kiedy zacząłem się kierować w przeciwną stronę, nagle wszystko ucichło. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak osuwasz się wzdłuż, dotychczas z taką pasją maltretowanego, drzewa.
    Podniosłeś twarz w stronę księżyca, a ja prawie zadławiłem się wdychanym powietrzem. Płuca postanowiły odmówić współpracy w pobieraniu tlenu.
    Jeszcze nigdy, nigdy nie widziałem na twojej twarzy tylu emocji, a w tej chwili byłeś jak otwarta księga. Nie musiałeś się ukrywać ze swoją bezradnością, żalem, który miałeś do świata i desperacją.
    Czarne oczy błyszczały smutno, kiedy wpatrywałeś się w księżyc, który z kolei rzucał na ciebie swoją mlecznobiałą poświatę.
    Zmiana nastąpiła także w twojej postawie. Plecy, zawsze dumnie wyprostowane, zgięły się jakby pod ciężarem całej twojej bezsilności. Kolana podciągnięte pod brodę i zawinięte wokół nich ręce.


                                                       A face on a lover with a
                                                       fire in his heart
                                                       A man under cover but
                                                       you tore me apart



    Przełknąłem ciężko, a ty poderwałeś się nerwowo, słysząc, że ktoś nie tylko narusza twój azyl, ale też widzi cię bez tej idealnej maski, tak idealnej, że prawie nierealnej.
    Widząc moją, rozciągniętą w głupawym uśmiechu, twarz, widocznie się rozluźniłeś. To tylko ten młotek, nawet jeśli komuś opowie, nie uwierzą.
    Ale ja nie miałem zamiaru dzielić się z nikim tym odkryciem. Widok twojego oblicza, całkowicie odkrytego i ty podatny na bodźce świata, przypominający małe, zagubione dziecko...Nie. Zdecydowanie nie chcę się tym dzielić.
    - Śledzisz mnie, Idioto? - z żalem przyjąłem to, że nałożyłeś z powrotem chłodną porcelanę
    - Teme!
    Tak. To było wygodne, po prostu udać, że tego nie widziałem. Zrobiłem więc pierwszą rzecz, która przyszła mi na myśl.
    - Szukam godnego sparring partnera. - Wyszczerzyłem się jeszcze bardziej.
    Twoje idealnie wymodelowane przez matkę naturę brwi podjechały lekko do góry i sam nie wiedziałem, czy jesteś zdziwiony, czy poirytowany.
    - Hn. A ty nie spędzasz przypadkiem świąt z rodziną?
    Zagryzłem lekko wargę. Było jasne, że nie wiedział... Zaraz! Nie wiedział? Nikt nie nauczył go tej nienawiści, chłodnej obojętności, którą wobec mnie kierował? Rodzice przez te lata, kiedy żyli, nie wspominali, aby nie zbliżał się do wynaturzenia, którym byłem?!
    - Ja...Nie mam rodziny.
    Ciszę, którą później zaległa, można było kroić nożem, więc ucieszyłem się, kiedy przerwał ją twój chłodny, nad wiek dojrzały, głos.
    - Więc możesz zostać.
    Późniejszy sparring był czymś tak zwyczajnym, że prawie zapomniałem o odgórnie ustalonej niezwykłości tego dnia. Tak było przynajmniej do momentu, kiedy gdzieś w tle, daleko, usłyszałem radosny śmiech, dochodzący z miasta.
    Na ten dźwięk obaj ucichliśmy, a trening nagle stał się dużo mniej przyjemny.
    - Teme...- nie wiedziałem, jak zapytać - Czym...Czym są święta? - onyksowe oczy nagle spojrzały na mnie jakby nie wiedząc, czy uznać to za pytanie wymagające odpowiedzi, czy wystarczy zwykłe 'Hn', uznające, że odpowiedź jest poniżej jego poziomu - No wiesz...- byłem coraz mniej pewny swoich słów, ale naprawdę chciałem wiedzieć - Co roku ludzie robią wokół tego takie zamieszanie, a ja nie wiem dlaczego. Dlaczego ten dzień jest taki ważny, Sasuke? - drgnąłeś zaskoczony
    Kolejny raz zaległa martwa cisza, jasno dająca do zrozumienia, że temat skończony. Tak przynajmniej myślałem, dopóki nie usłyszałem cichej odpowiedzi. Przez chwilę zastanawiałem się, czy się nie przesłyszałem. W końcu ten głos brzmiał tak inaczej niż ten słyszany na co dzień.
    - Możesz powtórzyć? - ciągle wątpiąc odwróciłem się w jego stronę
    Tym razem wyraźnie słowa były głośniejsze, a w odpowiedź wkradła się irytacja.
    - Nie wiem, głuchy jesteś? - podniosłeś się, wyraźnie zmierzając do odejścia
    - Jak to? - dzisiaj te pytania wydają mi się dziecinne, jednak wtedy naprawdę nie wiedziałem
    Po kolejnych paru minutach ciszy, kiedy wpatrywałeś się w księżyc, który właśnie stawał w punkcie kulminacyjnym swojej wędrówki, wzruszyłeś po prostu ramionami, westchnąłeś cicho i oparłeś się z powrotem o drzewo.
    - Nie pamiętam. - Czy mi się wydawało, czy w twoim martwym głosie dosłyszałem nutkę goryczy?
    Chociaż ciągle miałem wiele nierozstrzygniętych kwestii, postanowiłem nie rozdrapywać, jeszcze widocznie nie zabliźnionych, ran.
    Chyba doceniłeś moje poświęcenie, sprowadzające się do nie wpychania nosa tam, gdzie nie był proszony, bo już po chwili osunąłeś się po pniu i akceptując moją obecność, wlepiłeś wzrok w świecącą nad nami srebrną tarczę.
    Co dziwne, po raz pierwszy nie czułem wewnętrznego przymusu, aby się odezwać i przerwać ciszę. Nie. Dziś była ona komfortowa, a ja, nawet nie bardzo o tym wiedząc, oparłem się na ramieniu przyjaciela, spoglądając w tym samym punkcie.
    Wtedy rozpoznałem jakieś zielsko, z którym jeszcze nie tak dawno Sakura latała za czarnowłosym. Jemioła. Gdy zapytałem co to, różowowłosa powiedziała mi, że świąteczną tradycją jest pocałować pod jemiołą osobę, pod którą się z nią znajduje. Chciałem nawet wypróbować tę tradycję na Haruno, jednak nie wiedziałem, gdzie znaleźć owo zielone coś.
    Nie wiele myśląc pochyliłem się i pocałowałem Cię w policzek, jednak zaskoczony, najwyraźniej nie przywykły do tego typu rzeczy, chcąc sprawdzić co się dzieje, odwróciłeś głowę.
    To było zaledwie muśnięcie, ale wywróciło mój świat do góry nogami. Nagle przez całe ciało przeszedł mi pochód mrówek, a głowa zaczęła niebywale ciążyć.
    Pomimo tych niecodziennych objawów było to nawet przyjemne i zanim pomyślałem pochyliłem się, pogłębiając swój pierwszy prawdziwy, niezdarny pocałunek.
    Kiedy dziś o tym myślę, najbardziej dziwi mnie to, że Ty, Uchiha, mi na to pozwoliłeś. Że razem wpatrywaliśmy się do wczesnego poranka w owy księżyc. Że zasnąłem z głową na ramieniu posiadacza sharingana.
    Jednak następnego ranka, kiedy zmierzałem z uśmiechem w stronę pola treningowego mojej drużyny, zachowywałeś się jak zawsze, jawnie lekceważąc moją obecność.
    A ja zraniony zrobiłem to samo.
    Później przez parę dni kłóciliśmy się, walczyliśmy i wszystko było jak dawniej.
    Do momentu, kiedy nas zostawiłeś, wybierając zemstę...



    - Naruto? Jesteś z nami? - wesołe pytanie Kakashiego wyrwało mnie z zarówno przyjemnych, jak i gorzkich wspomnień
    Przyjemnych, bo dotyczyły mojego pierwszego przyjaciela, który nie chciał stać się kimś więcej.
    Gorzkich, bo mowa o osobie, której teraz już z nami nie ma.
     - Jestem, jestem. - Z uśmiechem, w zakłopotaniu potargałem swoją blond czuprynę
    Teraz mam kogoś, kto o mnie zadba - moich przyjaciół...

                                                       Now I've found a real
                                                       love you'll never fool
                                                       me again

    Ale i tak dopilnuję, abyś następne święta spędził ze mną, Draniu.   

                                                      Now I know what a fool I've been
                                                      But if you kissed me now 

                                                      I know you'd fool me again
    ***

    Tymczasem w pewien wyczerpany nukenin wracał po kolejnym, wyczerpującym treningu do swojej komnaty.
    Przed tym, jak padł na łóżko, zerknął na kalendarz.
    Dwudziesty czwarty grudnia.
    Więc dziś Wigilia?
    Czarne oczy zamykały się stopniowo, a przez myśl owego ninja przemknęło jeszcze ironiczne ' Wesołych Świąt, Dobe', po czym zasnął...


    THE    END

   Shinnen Omedeto! Kurisumasu Omedeto! Czyli po polsku...WESOŁYCH ;]

poniedziałek, 20 grudnia 2010

13. Zemsta (2/2)

    Nowy blog, jednak ze starą treścią.

    Za to wprowadzonych będzie kilka nowych zasad.

    Po pierwsze:
   

    Będzie jeden do dwóch 'chapów' na tydzień.
  
    Po drugie:
    Zmiany w treści WHYDNN.

    1. Szybsze 'przemieszczanie się' w czasie, choć w wypadku konieczności może zdarzyć się i 'zwalnianie'
    2. KONIEC z ustaloną wcześniej chronologią Naruto/Sasuke/Itachi!
    Od tej pory nie zawsze będzie N/S/I, a nawet może się zdarzyć perspektywa kogoś innego.
  
    I ostatnia, trzecia sprawa.

    Prowadzenie kilku blogów na onetach, kiedy zdażało się, że ucinał/sklejał tekst/nie chciał w ogóle otwierać bloga, nauczyło mnie, że za duża ilość blogów szkodzi. Od tej pory będzie JEDEN...I dalej w sądzie wy zdecydujecie. Czy ma to być WYŁĄCZNIE blog WHYDNN, czy (naprzemiennie) WHYDNN i WNT( Wszystko Nie tak z DSSa). Od was zależy, więc zapraszam do głosowania. ;)

                                                   13. Zemsta (2/2)

    Ledwo za Madarą zamknęły się drzwi, Itachi osunął się wzdłuż fotela zrezygnowany.
    Jedyne co mu to dało to to, że czuł się jak po wizycie u durnego psycho-konowała, czyli wyprany emocjonalnie.
    Dlaczego podzielił się z krewnym swoimi zmartwieniami, wątpliwościami i... planami?
    Właśnie, Co jeśli jego plany szlag trafi?
    I po co mu było to całe 'otwieranie się'? Tak jakby był jakąś cholerną konserwą!
    Wyciągnął komórkę niezdecydowany, nie do końca wiedząc, czy chce zrobić to o czym myśli. Całe podniecenie związane z zemstą, które odczuwał w obecności przyjaciela minęło i pozostało jedynie poczucie beznadziei.
    Był bogaty, znany i w końcu wolny...a jednak stracił to, czego potrzebował naprawdę - rodzinę.
    No bo w końcu... nawet, jeśli jego ojciec był łajzą, zostawił Sasuke i matkę, kiedy najbardziej go potrzebowali. Wybrał wygodne, przyjemne życie rockmana, gdy ten despota niszczył ich oboje.
    Teraz kiedy wrócił, zastał wcześniej pełną życia, choć uległą, kobietę w emocjonalnej rozsypce. Kruchą, zaszczutą i podatną na zranienie jak nigdy wcześniej, choć jak zawsze starała się grać silną.
    A jego brat...
    Przygnębiające myśli ustąpiły chwilowo, gdy w ciszy rozległ się 'Loverman' zespołu Matallica.
    - Słucham. - Odetchnął zadowolony, że w jego tonie nie było słychać targających nim emocji.
    - Hejkaa, Uchiiihaa! - po drugiej stronie  rozległ się radosny głos, którego posiadacza znał doskonale
    Jego chibi-ja uśmiechnęło się lekko.
    - Naruto. Cześć.
    Nagle po drugiej stronie zachrobotało, jakby blondyn starał się odsunąć przed kimś słuchawkę. Po chwili, przytłumiony, jakby z oddali, rozbrzmiał głos, który Itachi kojarzył, tyle, że nie pamiętał skąd.
    - Co to, Naru-chan? Już się stęskniłeś za Królową Śniegu?... -jakby na potwierdzenie rozległo się radosne szczeknięcie - AŁŁ! Nie po głowie. - Nagle paplanina przeszła w ciche skamlenie. - Dobra, dobra...Geez. Jak baba przed okresem...
    Sam nie wiedział dlaczego, poczuł coś w rodzaju niepokoju i ukłucia w okolicy klatki piersiowej. Nagle, za wszelką cenę, postanowił dowiedzieć się, co to za kreatura, z głosem przypominającym zawodzenie psa, znajduje się obecnie w towarzystwie uroczego blondyna, który miał tendencje do powodowania kłopotów samym swoim pojawieniem.
    - Ejj, Naru-chan! Nie bądź taki... - ponownie usłyszał piskliwy, błagalny głos, co świadczyło, że ten 'ktoś' obok syna Minato może być błaznem - A może rozmowa ze szkolnym snobem jest taka intymna? - Skrzywił się. Nie podobał mu się ten śmiech, przypominał bardziej kaszel. - Rozumiem. W 10 minut mogłeś się stę...- głuchy jęk przerwał płomienną przemowę, ale lider 'Akatsuki' prawie tego nie zauważył, zbyt zajęty przetwarzaniem informacji.
     ' Królowa Śniegu'? Tak odbierał go Naruto? Niee...To niemożliwe, zresztą był jeszcze 'szkolny snob', a te lata, niestety, są już dawno za nim.
    Tachi przyłożył pięść do brody, przy czym kciuk płasko do kącika ust. Następnie zaczął chodzić w kółko mamrocząc: O kogo mogło mu chodzić? O kogo mogło mu chodzić? , przy czym wyglądał ni mniej, ni więcej, jak kocia wersja Sherlock'a Holmesa. Brakowało mu tylko oddanego Watsona.
    ' W 10 minut mogłeś się stę...'
    Kocie oczy zmrużyły się w zastanowieniu.
    Stę...Stę...STĘSKNIĆ! No jasne!    
    Futro zjeżyło się właściwie nieświadomie.
    - Itachi? Jesteś tam?
    W głosie blondyna słychać było nie tyle zmartwienie, co rozdrażnienie. Ciekawe tylko, dlaczego.
    Natrętny towarzysz blondyna znowu postanowił dać o sobie znać.
    - A! Więc to TEN Uchiha, a ja myś...Jeśli nie skończysz mnie okładać, w końcu ci oddam!
    - To może dasz mi, z łaski swojej, pogadać z kumplem, Pchło jedna wredna! - oho Uzumaki się wkurzył
    Przez chwilę miał wrażenie, że osobnik zrozumiał, jednak tuż po chwili pełnej napięcia rozległo się krótkie, jak wystrzał armatni...
    - Nie.
    W tej chwili starszy z braci Uchiha był zmuszony odsunąć słuchawkę, inaczej mógłby ogłuchnąć od dźwięku wiatru hulającego w słuchawce.
    - Cześć, Itachi! - Dalej nie poznawał jego głosu, ale świadomość, że osobnik wie, kim jest, trochę go uspokoiła. Jeśli go zna, nie będzie z nim zadzierać...
    - Hm. - Nie miał ochoty gadać z tym irytującym, jak sądził z zachowania, dzieciakiem.
    - KIBAAA! - to chyba był z kolei Naruto...choć po tym prawie babskim wrzasku nie można mieć 100% pewności - ODDAJ. MI. SŁUCHAWKĘ!
    - Naru-chan...Ale byłeś dla mnie niemiły...- 'Kiba' najwyraźniej postanowił trochę pouprzykszać Uzumakiemu życie - AŁŁ! Moja kostkaaa...Ja cię zabi...
    - Dziękuję. - blondyn odpowiedział na tę groźbę chichotem, po czym odezwał się do długowłosego - Chciałem powiedzieć, że trochę się spóźnię, bo jeszcze muszę iść do domu na chwilę...PCHEŁKO?! NIE PATRZ TAK...AAA! ITACHI! MUSZĘ LECIEĆ... - rozłączył się
    Ehh...Nie umówili na konkretne miejsce...
    Tak więc koniec końców postanowił iść na późny obiad, gdyż na wcześniejszym spotkaniu nie dość, że podano im jakieś wykałaczki, dodając złośliwe 'smacznego'. Nie. Do tego jeszcze dochodził fakt, że Hidan zeżarł wszystko sam. Kiedy widział przed sobą jedzenie, stawał się jak tornado - zmiatał wszystko na swojej drodze.
    Wyjął jeszcze komórkę i napisał szybko SMSa z miejscem, w którym Uzumaki może go znaleść, po czym skierował się do ' Raju podniebienia' , największej restauracji w Japonii, której wlaścicielami był klan Akimichi.
    Właśnie zasiadał w zaciemnionym rogu, w porozumieniu z szefem, otrzymując na zapleczu czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne zekrywające pół twarzy, kiedy jego komórka odezwała się ponownie. Spiął się, słysząc 'Pain' TDG, bo ten dzwonek był ustawiony dla pewnego WFisty ze szkoły jego brata, jego przyjaciele i pomocnika w jednym.
    - Co masz?
    - Mi też miło cię słyszeć. Wyrabiam nam 'renomę'. No wiesz. Akatsuki kojarzyło się dotąd tylko z zespołem, - w jego głosie słyszał nutki uznania - więc ciężko będzie to zmienić...W tej branży rozpoznawalność nie jest zaletą...przynajmniej zbytnia.
    Na ile znał rudego, raczej nie wierzył, aby była to jedyna przyczyna, dla której by dzwonił.
    - Hm. Co masz? - wiedział, że się powtarza, jednak to kluczenie wokół tematu go drażniło
    - Coś dziś jesteś nie w humorze, ale w porządku. Poszperałem trochę w kontaktach twojego ojca - czarnowłosy skrzywił się na to słowo - i okazało się, że niedawno zebrał sprzed nosa naszego drogiego burmistrza całkiem intratny interes, nie powiem...
    Na te słowa starszy Uchiha uśmiechnął się lekko. Wiedział do kogo się zwrócić. Naprawdę zdolności Peina, aby dostać się tam, gdzie nikt inny nie dawał rady były...co najmniej godne respektowania.
    Jego dawny przyjaciel, z którym uczęszczał jeszcze razem do Publicznego, Sportowego Liceum im. Tsunade, już w szkole wykazywał talent detektywistyczny...jednocześnie będąc ewidentnym geniuszem, jesli chodzi o planowanie. Talent organizacyjny i zdolność do mówienia ludziom tego, co chcieli usłyszeć, otwierały mu każde, nawet najlepiej strzeżone, drzwi.
    W myślach pogratulował sobie tego, że 'wciągnął' w swoją zemstę właśnie jego.
    Nagle zdał sobie sprawę, że Nagato najwyraźniej czeka na odpowiedź, a on przestał słuchać.
    - Hmm...Interes mówisz? - kierując się zasadą 'przestałeś słuchać, powtórz jedno z ostatnich słów i zrób z niego pytanie', postanowił zatuszować swoją nieuwagę.
    Jednak rozmówca chyba właśnie tego oczekiwał, gdyż widocznie zadowolony odpowiedział.
    - Dragi.
    Na te słowa Itachi zamrugał. Wiedział, że jego 'tatuś' to łasy na pieniądze dupek, ale żeby pchać się w narko-biznes'?! A najśmieszniejsze, że on się w to gówno dobrowolnie wpychał...ehh...
    - Dragi?
    - Sprzątnął mu porządną dostawę sprzed nosa, towar prima sort i dość tani na dodatek. Drogi Danzou napalił się jak łysy na grzebień...A tu figa. Pomijając trzeciego gracza, który również przegrał na tym biznesie.
    - A ty wiesz kto to. - To nie było pytanie i obaj doskonale o tym wiedzieli
    - Tak. Zresztą ty też wiesz.
    Na te słowa czarne brwi mało co nie podjechały do góry w geście zdziwienia.
    - Czyżby?
    - Powtarzam: Tak. - Pein prychnął zirytowany - Czy ja niewyraźnie mówię?
    - Więc? - nie zamierzał wdawać się w przegadywanie, bo nie było na to czasu
    - Pamiętasz drogiego Orochimaru?
    Itachi skinął mimowolnie głową, choć jego rozmówca tego nie widział.
    Orochimaru pracował kiedyś z jego ojcem, byli chyba nawet wspólnikami, dopóki pewnego dnia nie wyszedł trzaskając drzwiami. Następnie otworzył własną sieć barów. Poza tym nawet on słyszał o nowych wystrzałowych dragach jego 'autorstwa'.
    Na drugiej linii rozległo się zniecierpliwione westchnienie, ale za chwilę jego rozmówca kontynuował dalej.
    - Zwłaszcza ty, obieżyświat, musiałeś słyszeć o Białym Sanninie, jak to go nazywają. Bary to przykrywka dla grubszych interesów, jak nielegalne walki, dragi...i handel żywym towarem.
    - Żywym towarem? - tego nie wiedział
    - Ty, może ja serio seplenię? - doszło jego uszu gardłowe warknięcie - Właśnie to powiedziałem. Po prostu, kiedy zawodnicy, lub 'narzędzia' przestają przynosić zysk, pozbywa się ich, zarabiając przez sprzedanie delikwenta.
    - Skurwysyn. - mruknął pod nosem - Wspomniałeś coś o 'narzędziach'...
    Kolejne prychnięcie.
    - 'Narzędzia' to osoby, które są za słabe do wystawiania w walkach, więc muszą na siebie zarabiać.
    - I jak zarabiają?
    - Ohhh przeróżnie, Skarbie, przeróżnie. - Pein nie wytrzymał i roześmiał się, choć jego śmiech nawet dla Itachiego brzmiał złowrogo - Od rozprowadzania dragów, po zabijanie niewygodnych konkurentów. Wszystko zależy od stopnia uzależnienia. No wiesz...
    Przed oczami stanął mu obraz rudego, wyciągającego się na kanapie, zaciągającego się papierosem. Czy to nie paradoks, że wuefista namiętnie wypalał od paczki do dwóch dziennie?
    - Dobra. Wróćmy do mojego, thh, ojca. Co z nim?
   Chwila ciszy świadczyła, że wiadomości zdecydowanie nie są dobre.
    - Włamałem się do komputera naszego drogiego burmistrza...Nie udało mi się jeszcze poznać hasła jego laptopa, ale na zwykłym komputerze biurowym też jest niemało. Np. pobieżny plan zniszczenia twojego ojca i odebrania tego, co, jak uważa, jemu się należy...
    Więc lepiej zostawić ich, żeby się nawzajem pozabijali.
    Tachi wyszczerzył się, zadowolony z tego pomysłu.
    Może i nie był gadatliwy, ale zwykle przekazując informacje, jakiekolwiek by one nie były, Pein zachowywał się jak profesjonalista, nie pozwalając sobie na żadne 'zawiasy'. Tym dziwniejsza była ponowna cisza, która zaległa na linii.
    - Z tego co wiem, obrał na cel twojego brata. - wymamrotał w końcu wuefista, wiedząc, jakej reakcji się spodziewać.
    - Coś ty, kurwa, powiedział?! - kiedy zorientował się, że gapiący się ludzie go nie rozpoznali, wrócił do rozmowy
    - To co słyszałeś. - Nagato chyba zaczynała męczyć ta rozmowa - Danzou nie może się dobrać do twojego ojca, bo jego ochrona jest praktycznie nieprzepuszczalna. Choć myślę, że bombę by przepuścili, ale nieważne. - ledwo słyszalny odgłos wypuszczanego 'dymka' dobiegł jego uszu - Jednak, jak się domyślasz, nie zawracał sobie głowy, aby załatwić jakieś zabezpiecznie dla młodszego syna. Twoja matka ma osłonę, ale to raczej tylko dlatego, że przesiaduje głównie w domu, a Fugaku Uchiha boi się raczej o swój dobytek...ale to tylko moje domysły.
    Dłoń dwudziestotrzylatka mimowolnie zacisnęła się w pięść. Co za palant.
    - Danzou w ogóle jest bardzo pewny siebie. Nie tylko zadziera z twoim ojcem, - znowu to słowo - ale też z Białym Sanninem. Z tego co udało mi się dowiedzieć, zamierza się na Hebi, najlepszego zawodnika Orochimaru, który tylko w tym roku przyniósł mu, z zakładów, około paredziesiąt milionów yen...Choć z tego co wiem, w biznesie operują kursem dolara. Np. na dzisiejszych zawodach jest do wygrania 1.5 miliona baksów...Tyle szmalu...
    - Nie martw się. Załatwiłem pewną dwójkę do obserwowania go. Podobno profesjonaliści, tyle, że jeden z nich cholernie łasy na kasę.
    Przewrócił oczami. Czy w dzisiejszym świecie nie jest taka większość populacji?
    - Ktoś z branży?
    - Nie...- niepewność nie była czymś, co często można było wyłapać w tonie rudego - Zetsu to kuzyn Konan. Pamiętasz ją? Jest teraz moją żoną. Taa...Wiem, no ale bywa. Trzeba się w końcu ustatkować, czy coś.
    - Od zawsze ze sobą kręciliście, to się musiało tak skończyć. A ten drugi?
    - Kakuzu. Minęło 20 minut, zanim udało się nam go zdjąć z obłoków. Wyobraź sobie, że myślał, że dostanie 800 000 yen na godzinę.
    - Taa...Jakkolwiek, oddam ci. Dzięki za wszystko. Informuj mnie. - wyłączył się i wyszedł z restauracji, z jeszcze większym natłokiem myśli
    Od tego wszystkiego jeszcze rozbolała go głowa.
    Przez chwilę myślał nawet, czy nie zadzwonić do Uzumakiego i nie odwołać spotkania, jednak szybko zrezygnował z pomysłu.
    Może przy Naruto uda mu się choć na chwilę zapomnieć o tym całym cyrku?

    ****************************************
    C D N


    Następny będzie Oneshot świąteczny, a później już ta ciągle przenoszona randka

    Zapomniałabym! Jeśli ktoś chce być jeszcze powiadamiany, to musi mi dać znać :)