Zawitało

poniedziałek, 13 lipca 2009

Zagubiony


  I stali naprzeciwko siebie. Byli przyjaciele, niedoszli kochankowie.
 Pierwszy w dłoniach dzierżył katanę, drugi kunai.
 Obaj przykładali ostrza do szyi przeciwnika.
 Wystarczył ruch ręki...
 Tylko jeden z nich potrafił tego dokonać. Drugiemu nie starczyło silnej woli.
 Krople krwi spłynęły powoli wzdłuż stali.

 Spojrzał w gasnący bęłkit ostatni raz. Wybacz, ale sam mnie do tego zmusiłeś. Wybrałem. Nie jestem dłużej zagubiony. 

  * * * *

  A wszystko zaczęło się cztery lata temu.
 
  * * * *

 Pierwsze lata w Akademii nauczyły go jednego i wcale nie chodziło o naukę, jako część przygotowywania się do bycia shinobi.
 Klasa, rozwrzeszczane fanki jego urody, zdolności i pochodzenia. Twarze uśmiechające się fałszywie zewsząd, próbujące zwrócić jego uwagę. Puste słowa, które i tak traciły znaczenie, zaraz po ich wypowiedzeniu. Żałosne.
 Doskonale wiedział, że za jego plecami obmawiają każdy szczegół życia członka niegdyś cenionego, a obecnie prawie wymarłego klanu. Współczują i rozpaczają na temat tego, co mu się przydarzyło. Litują się...
 Jednak co oni mogli wiedzieć o upadku nadziei? Autorytetów? O samotności i strachu, który ściskał gardło, kiedy po kolejnym koszmarze chciało wydać rozpaczliwy krzyk?
 Nic. Właśnie dlatego nie słuchał ich gadania. Bo co oni mogli o nim wiedzieć?!
 Tego nauczył się pomiędzy siódmym, a dwunastym rokiem życia. Poznał fałsz otaczającego go świata.
 Pierwsza prawdziwa rzecz, która się wydarzyła po tym, jak Itachi wymordował wszystkich dla kaprysu, była przypadkowa, wręcz niechciana.
 Zaledwie muśnięcie dwóch ciepłych warg i zapach Ramen Instant. Niby takie patetyczne, a jednak było w tym coś, czego nie posiadały te wszystkie szczebiotania i radosne chichoty. Coś, co poruszyło skamieniałe serce czarnookiego chłopca, który uznając to za słabość, postanowił jak najszybciej o tym zapomnieć.
 Jednak nie było mu to dane. Przeciwnie.
 Gdy usłyszał, że trafił z Nim do drużyny przyjął to z mieszanymi uczuciami. No bo przecież Naruto Uzumaki znany był z tego, że nawet prostego ' kage bunshin ' wykonać nie potrafił. Największy nieuk, jakiego miał nieszczęście spotkać na swojej drodze. Irytujący dzieciak, który zawracał wszystkim głowę.
 Z drugiej strony pierwsza osoba od lat, której udało się przedrzeć, choćby na chwilę, przez tak cierpliwie budowany przez kruczowłosego mur obojętności i wywołać u niego reakcję.
 Odkąd powstał Team 7. było coraz gorzej. Z dnia na dzień bardziej fascynował go entuzjazm Młotka, a jego paplanie nabierało sensu. Nawet się nie spostrzegł, kiedy szukał towarzystwa blondyna, aby choć na chwilę przenieść się do świata, którego wizję potrafił roztoczyć przed nim Uzumaki i wyrwać z mroku własnego umysłu.
  Było jednak coś, czego szczególnie nie potrafił znieść. Odkąd pamiętał to otoczenie walczyło o jego uwagę, a teraz nagle zmieniło się to o 180 stopni. A wszystko przez trzeciego członka Drużyny 7.
 Sakura Haruno. Denerwująca, szczebiotliwa, różowowłosa, słaba dziewucha, która starała się o jego względy. To ona była osobą, z którą Naruto wolał rozmawiać, na którą zwracał spojrzenie tych przeraźliwie lazurowych tęczówek.
 Wbrew samemu sobie nie mógł tego znieść i zdobył umiejętność wymuszania na blondynie oderwania się od zielonookiej. Mianowicie dzięki wnikliwej obserwacji zauważył, że za każdym razem, kiedy starał się być miły, Usuratonkachi szybko zapominał o jego istnieniu. Jak podczas egzaminu na genina, który przeprowadził dla nich Kakashi, kiedy to postanowił oddać mu swój posiłek, a ta głupia...Haruno zrobiła to samo.
 Za to kiedy zaczynali się kłócić kunoichi jakby znikała i Naruto skupiał się całym sobą na nim.
 Ale pewne wydarzenie szczególnie dało mu do myślenia, a mianowicie misja w Kraju Fal. To stało się dla niego przyczyną przerażającego odkrycia.
 Jak inaczej mógł nazwać fakt postawienia na szali swojego sakrum? To, że kiedy zobaczył jak senbon Haku kierują się w stronę irytującego Głąba, jego życiowy cel stał się nagle nieistotny, wobec chęci ratowania Go? Nie pomogły tu liche wyjaśnienia kierowane do Uzumakiego. Wstyd mu było za samego siebie. Myśląc, że umiera powierzył blondynkowi swoją zemstę! Właśnie jemu! A po przebudzeniu się pod ciężarem płaczącej nad nim Haruno pierwszą jego myślą było, czy Usuratonkachiemu nic się nie stało. Wtedy uświadomił sobie, że go kocha. I to nie miłością braterską, czy przyjacielską, ale tą wyjątkową.
 Prowokował więc kłótnie i do znudzenia powtarzał przezwisko, które mu kiedyś wymyślił, a które jednocześnie było jego własnym sposobem na wyrażenie tych mieszanych emocji, które w nim wzbudzał blondyn.
 Starał się w dalszym ciągu przekonać samego siebie, że to było jedynie głupim urojeniem, bo Młotek jest mu bliski, a tak naprawdę są ciągle rywalami.
 W rzeczywistości jego uczucia do niebieskookiego były skrajne. Był wkurzającym, bezmyślnym Dobe, który potrafił najprostszą misję spartolić jakimś głupim ruchem, a jednocześnie ta jego nieporadność i żywiołowość budziły w nim poczucie obowiązku chronienia tego małego głupka przed nim samym.
 I pomimo tego, że z czasem zaakceptował Sakurę, ani ona, ani Kakashi-sensei nie byli dla niego w połowie tak ważni, jak Naruto. Po długiej wewnętrznej walce pogodził się z tym, że kocha blondyna, jednak z gorzkim rozbawieniem uświadamiał sobie, że Uzumaki nie ma zamiaru wycofać się z tej chorej, nieodwzajemnionej fascynacji różowowłosą.
 Jego zagubienie stawało się coraz większe. Był rozdarty pomiędzy przyrzeczeniem, pamięcią Klanu, czterema podstawowymi wartościami (rodzina, honor, duma i przyjaźń), a rosnącym z dnia na dzień pragnieniem, aby pozwolić jasnowłosemu aniołowi rozgrzać swoje lodowe serce.
 Jednak zanim podjął decyzję znowu pojawił się Itachi i rozwiał jego wątpliwości, w parę chwil posyłając w stanie krytycznym do szpitala.
 Wiedział, że nie ma możliwości, aby zaczął żywić do Młotka inny rodzaj miłości. Wszystko dzięki Aniki. Po tym co zrobił słowo 'brat' stało się symbolem cierpienia i nienawiści, a Usuratonkachi niósł ze sobą radość i szczęście...Nie. Zdecydowanie nie mógł być jego bratem.
 Może przyjaciel? Potrzeba chronienia i wspólne spędzanie czasu, kłótnie i rywalizacja...Pasowałoby. Gdyby nie to, że Itachi powiedział mu o warunku posiadania Mangekyo Sharingan, a on nie potrafiłby zabić Naruto...
 Ta niepewność doprowadzała go do szaleństwa. Co zrobić...Czy potrafiłby po prostu obojętnie przejśc koło tych akwamarynowych oczu? Nie zauważyć promieni słonecznych zaplątanych we włosy w kolorze przenicy? Być obojętnym? Próbował. Na marne.
 Nie potrafił przejść do całkowicie konrtrastującego z miłością uczucia. Bo przecież powiedzenie jasno mówi, że przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, a właśnie obojętność. On sam przekonał się o tym boleśnie, bo przecież nienawidząc swojego Aniki ciągle o nim myślał i wiązał z jego osobą plany na przyszłość...Jak z Młotkiem, tylko inaczej. Z Naruto chciał być po to, aby cieszyć się jego obecnością. Itachiego pragnął zniszczyć.
 W ostatecznym dokonaniu decyzji pomogła mu Przeklęta Pieczęć. Był Mścicielem. Wysłannikiem sprawiedliwości, który miał pokazać swojemu bratu, że wbrew temu co mówią, nie jest ona ślepa. Że on ją wymierzy.
 A to znaczyło, że nie miał prawa kochać, ani być kochanym. Może gdyby Uzumaki odwzajemniał jego uczucia, postarałby się walczyć z przeznaczeniem. Jednak on nie był Naruto potrzebny...
 Wtedy gdy doszedł do tego wniosku Młotek pojawił się w jego sali szpitalnej i na jego widok prawie zmienił zdanie.
 Biorąc się w garść zaproponował pojedynek na dachu szpitala.
 A zmierzając za Naruto na miejsce, gdzie wszystko miało się zmienić pozwolił sobie na ostatnie ciepłe spojrzenie skierowane w stronę niespełnionej miłości.
 Nie pozwoliłeś mi się kochać, a nie mogę o tobie zapomnieć. Muszę więc Cię znienawidzić.

 
  * * * *

  Odsunął katanę od podciętego gardła, po czym skierował się w sobie tylko znanym kierunku.
 Nie odwrócił się nawet, kiedy z ukochanych dawniej ust padły te wymarzone kiedyś słowa.

 - Kocham Cię, Teme. - słowa za nim cichły wraz z ulatującym z blondyna życiem - Zawsze kochałem...

 W bezdennym, czarnym oku pojawiła się łza, która nigdy nie ujrzała światła dziennego.

 Za późno, Usuratonkachi... 

 Czy to była zła decyzja? Znowu czuł się zagubiony. I tak chyba będzie do samego końca. 
 
 
  T * H * E                     E * N * D